Wpatrywałem się zafascynowany w martwe oblicze dziewczyny. Jej rozrzucone na śniegu czarne włosy, zaszklone, nieruchome spojrzenie lekko uchylone różowe wargi i rozszarpana klatka piersiowa. Wciągnąłem mroźne powietrze wypełnione bólem, śmiercią, krwią i czymś nieuchwytnym.
-Mefisto pora wracać -mruknąłem nakładając na głowę czarny kaptur zasłaniający twarz.
Z wilkiem przy boku wybiegłem z uliczki i ruszyłem w stronę obrzeży miasta, gdzie miałem mały domek. Był on pusty. Od paru miesięcy już nawet Erynie ze mną nie polują. Zostawiły mnie.
Upewniłem się, że moja aura wciąż jest ukryta i nikt mnie nie śledzi za nim dotarłem do skraju lasu. Tam między drzewami stał mały dom. Wszedłem do środka mijając salon i kierując się do kuchni zagotowałem wodę na kawę i poszedłem na górę do swojej sypialni. Wziąłem szybki prysznic zmywając z siebie krew. Gdy wróciłem do pokoju wziąłem sztylet i ubrałem czarne, lekko obcisłe spodnie, ale koszulkę sobie odpuściłem. Czułem skapujące z mokrych włosów kropelki zimnej wody. Zszedłem na dół i biorąc kubek z kawą ruszyłem na werandę. Usiadłem z gorącym napojem na barierce i wpatrywałem się jak zahipnotyzowany w padające płatki śniegu. Nagą skórę pokryła gęsia skórka choć nie odczuwałem za bardzo zimna. Rozwinąłem kruczoczarne skrzydła czując jak zawsze ekscytację. Pamiętam jak dopiero co zauważyłem, że mogę ukazywać skrzydła. Tą lekkość... O tak. Pamiętam. Moje oczy zabłysły szkarłatem. To też się zmieniło. Z czerni nocy, w krwawy szkarłat.
Nagle poczułem dziwną aurę. Złożyłem i ukryłem skrzydła i zeskoczyłem z drewnianej barierki. Gdy bose stopy dotknęły ziemi rozważyłem ucieczkę. Ale jak zawsze ciekawość wygrała.
Wyciągnąłem sztylet i wolnym krokiem ruszyłem do tylnych drzwi. Otworzyłem je cicho i wślizgnąłem się do środka. Wtedy to poczułem. Lecz było za późno Wciąż trzymając sztylet w ręce tylko bardziej skrycie wszedłem do salonu. Nie myliłem się. Najwyraźniej przeszłość przyszła w odwiedziny.
- Ładnie to tak włamywać się do kogoś? -zapytałem aksamitnym tonem.
- A ładnie to komuś blokować wspomnienia i nie dawać znaku życia przez dwa lata? - powiedział.
Stał do mnie tyłem. Był spokojny i rozluźniony.
-Oskarżasz mnie o czyny brata? Nieźle -oznajmiłem rozbawiony i odezwałem się za nim coś wtrącił -Ja ci chciałem usunąć mnie z pamięci. To mój brat je zmodyfikował, a twój ojciec zablokował. Nie masz o co mnie obwiniać Lukey.
- Sam się właśnie przyznałeś, że chciałeś je usunąć. Twój brat cię wyręczył. Czy ty nie rozumiesz, że nawet z zablokowanymi wspomnieniami brakowało mi ciebie? Uciekłeś od wszystkiego. Co ty sobie myślisz? Że co, zniknę nie wiadomo gdzie i wszyscy o mnie zapomną? Nie Alex lub jak teraz cię zwą Lexio. Twój ojciec, matka i brat się o ciebie martwią. Ja się martwiłem.
Moje usta opuścił zimny śmiech.
-Powiedzenie prawdy to nie przyznanie się do winy -odparłem z szalonym uśmiechem na ustach -Co do reszty to mylisz pojęcia. Ty miałeś zapomnieć, a reszta miała ci pomóc odbudować psychiczną barierę. Co do waszej troski... Jestem nią nad wyraz wzruszony, ale skoro już widzisz, że mam się wyśmienicie wracaj do domu.
Teraz to on się zaśmiał.
- Oj, Alex... Nie po to tu przyszedłem by zobaczyć jak się czujesz. Przyszedłem byś ze mną wracał z własnej woli lub bez - powiedział i jego oczy zabłysnęły złotą barwą. Wpatrywałem się w nie przez chwilę.
-Jak to kiedyś powiedziałeś o sobie. Alex nie istnieje -odparłem błyskając czerwonymi tęczówkami.
-Jak miło, że mnie cytujesz - zaśmiał się. - A teraz bądź dobrym demonkiem i chodź tu do mnie.
Znów odciął wszystkie drogi ucieczki. Zacząłem przyglądać się temu szukając jakiejś dziurki w barierze. Długo jej nie utrzyma. Więc wystarczy trochę nadwyrężyć jego moc i droga wolna.
-Czyżbyś się stęsknił? -zakpiłem.
-Dwa lata dały o sobie znak - powiedział. -To co rzucisz wreszcie tym nożem we mnie czy nadal będziesz go krył w ręce?
-Rzucać? Toż to takie bezmyślne -powiedziałem kręcąc głową i podchodząc do przejścia do kuchni -Skoro tak bardzo chcesz spędzić ze mną czas to ja się napiję kawy, a tobie chyba trzeba meliski na uspokojenie.
Chłopak parsknął śmiechem i poszedł za mną. Bariera utrzymywała mnie do piętnastu metrów od chłopaka.
- To co meliska? - spytałem jeszcze raz.
- Wystarczy kawa, nie trudź się - powiedział siadając na krześle. Posłałem mu niezadowolone spojrzenie.
-Nie dam ci kawy, bo będziesz skakał po suficie -zaparłem się -Tobie tylko meliskę. Właściwie twojemu ojcu też. Może wyślę wam na święta ładny koszyk z meliską? Tak to idealny pomysł.
Gdy skończyłem mówić przed chłopakiem wylądowała filiżanka wspomnianej herbaty, a ja usiadłem na szafce i przyglądałem się widokowi za oknem. Chłopak się skrzywił, ale zaczął powoli pić.
Chłopak za późno się zorientował, wypluwając herbatę.
- Kurwa... - warknął.
- Dobranoc Lu -zaśmiałem się, gdy oczy chłopaka się przymknęły, a filiżanka rozbiła się na podłodze wstałem i udałem się do pokoju. Nie miałem za dużo czasu. Spakowałem swoje rzeczy i zawołałem Mefisto. Odchodziłem z tego domu z lekkim smutkiem. Dobrze mi w nim było. Cisza i spokój. Samotność.
Posłałem ostatnie spojrzenie śpiącemu Luke'owi i z szalonym śmiechem zniknąłem w ciemności. Byłem pewien, że chłopak się wkurzy jak się obudzi. Moją twarz wykrzywiła satysfakcja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz