Alexander
Gdy tylko usłyszałem głos chłopaka w swojej głowie spojrzałem na niego. Był wysokim brunetem o ciekawych ciemno brązowych oczach ze złotymi plamkami. Wyczuwałem od niego wesołą, spokojną energię, która w przeciwieństwie do innych nie bombardowała mnie aż tak bardzo jego odczuciami. Posłałem mu lekki uśmiech i odwróciłem się z powrotem do mężczyzny.-Chyba nie usłyszałem nazwiska -powiedziałem spokojnym głosem, patrząc mu prosto w oczy.
-Chiron. Opiekun obozu -przedstawił się podając mi dłoń.
-Miło mi -powiedziałem już bez uśmiechu -Chciałbym tylko panu przypomnieć, że pańska decyzja może sprowadzić kłopoty...
-Jesteście młodzi -przerwał mi mężczyzna na co miałem ochotę na niego warknąć -Nic się nie stanie. Jestem tego pewien.
-Niech w takim razie bogowie mają ten obóz w opiece -odparłem z groźnym uśmiechem. Widziałem zdezorientowanie na twarzach innych, nawet na twarzy bruneta ukazała się niepewność. Westchnąłem ciężko -A teraz kiedy wszyscy mam nadzieje już się na mnie na patrzyli wolał bym pójść do pokoju, a nie tracić wciąż krew. -to powiedziawszy ruszyłem do wyjścia, odwróciłem się tylko, gdy usłyszałem ostrzegawcze warknięcie z tyłu -Mefisto! On jest z nami, zostaw. Wybacz Luke, ale ta bestia jest strasznie opiekuńcza. Obiecuję, że raczej ci nie zrobi krzywdy, a teraz chodź stąd, by mogli nas posadzić o zabójczy romans!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz