ALEX
Znaleźliśmy. Cóż, musiałem niby czekać prawie do końca tygodnia do pełni by rytuał się udał, ale co tam. Lepsze coś niż nic. A potem strzeżcie się wszyscy, którzy śmieli wtrącić się tak w moje życie. Oczywiście jest ryzyko, że rytuał mnie zabije, ale kto nie ryzykuje ten nie zyskuje.
Entuzjazm mnie rozpierał przez całą drogę powrotną, razem z Rin wygłupialiśmy się jak dzieci. No cóż...
Gdy byliśmy już na terenie obozu stanowiliśmy niezwykły widok dla pozostających na zewnątrz osób. Jako, że zjedliśmy u Rin postanowiłem rozładować buzującą we mnie moc. Jako, że nie wiedziałem gdzie jest miejsce do ćwiczeń to spytałem się pierwszej lepszej osoby. Trafiło na jakiegoś chłopca, który patrzył na mnie ze słabo skrywanym przerażeniem. Gdy wydukał odpowiedź ruszył szybkim krokiem jak najdalej ode mnie. Moja przyjaciółka oczywiście śmiała się jak szalona.
-Jestem aż tak straszny? -zapytałem właściwie nie oczekując odpowiedzi.
-Nie, ale twoje dziedzictwo w wielu budzi lęk. Jesteś dzieckiem jednego z trójki potężnych...
-Dzieckiem, które nie powinno się w ogóle urodzić -dopowiedziałem gorzkim tonem.
*
Uskoczyłem w bok przed lecącym z zabójczą precyzją sztyletem Rin. Zrezygnowaliśmy z sali i urządziliśmy sobie walkę w terenie. Wszystkie chwyty dozwolone. Przyłożyłem dłoń do podłoża i wywołałem małe trzęsienie. Gdy czarnooka straciła równowagę zaatakowałem. Od ciosu w brzuch Rina poleciała w tył. Przez sekundę myślałem, że nie wstanie lecz ta podniosła się ze złowieszczym uśmiechem. Wyciągnęła kolejny sztylet i wymamrotała jakąś formułkę. Wiedziałem, że mam przesrane. Wkurzyłem córkę Tyche, pani losu. Teraz to tylko liczyć na szybki i w miarę bezbolesny koniec. Zaczęliśmy się okrążać, szukając luki w obronie drugiego. Widziałem mały tłumek gapiów przez co westchnąłem cierpiętniczo. Mam nadzieje, że ktoś odprawi mi godny pochówek. Zasłużyłem chyba na to.
Zaatakowałem dziewczynę markując cios w twarz by przeciąc jej skórę na brzuchu.
-Black módl się lepiej by się to zaleczyło bez śladu -syknęła.
-Po co zaczynasz ze mną walkę jak zawsze potem mi grozisz? Gdzie tu sens kobieto?! -zakpiłem bo chyba mi życie nie miłe. Skrzywiłem się na wściekłość błyszczącą w oczach dziewczyny.
-Oh sensem będzie jak cię wypatroszę, a twoje flaki powieszę jako ozdoby w domu -jej głos przyprawił mnie o dreszcze.
-Nie zgadzam się! Jestem zbyt piękny by umierać! Chcesz pozbawić świata takiej wspaniałej osoby jak ja?
-Ćpałeś coś dzisiaj czy co? -otwierałem już usta by odpowiedzieć, gdy jej sztylet wbił mi się w brzuch. Stęknąłem upadając na kolana.
-Jesteś złą kobietą -sapnąłem przyciskając ręce do rany. Słyszałem poruszenie w tłumie, ale wpatrywałem się w spokojne oczy przyjaciółki.
-Jakbyś mnie nie znał -odparła z rozbawionym uśmiechem, który zniknął gdy przy jej szyi pojawił się sztylet. Wpatrywałem się z konsternacją w stojącego za nią Luke'a. Brunet patrzył na mnie z niepokojem. Jego oczy skupiły się na ranie, a sztylet został mocniej przyciśnięty do szyi Rin.Czułem jego sprzeczne emocje i wiedziałem, że jeśli czegoś szybko nie zrobię on zrobi jej krzywdę.
-Lukey mój bohaterze! -wykrzyknąłem lekko schrypniętym głosem -Miło, że się pojawiłeś, ale zostaw Rin w jednym kawałku.
-Ona cię zraniła -powiedział patrząc na mnie jak na wariata.
-To był sparing. Ona jest moją przyjaciółką. Nie raz mnie tak urządzała. To jest prawdziwa diablica -odpowiedziałem z krzywym uśmiechem. Widziałem wahanie w tych pięknych oczach -Na sztylecie jest zaklęcie, które pomaga się ranie leczyć. Nic mi nie jest.
-Krwawisz -powiedział opuszczając powoli rękę lecz wciąż nie chowając broni.
-Nikt nie jest idealny. A teraz pomóż mi dojść do domku i odpocząć mój bohaterze -stęknąłem wstając powoli i opierając się o Luke'a. Nóż podałem lekko oszołomionej biegiem wydarzeń Rinie i mamrocząc przekleństwa ruszyłem z brunetem przy boku do domku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz