niedziela, 17 stycznia 2016

TOM II ROZDZIAŁ 37

ALEX

 Patrzyłem z uśmieszkiem psychopaty na wujka, który przyglądał mi się podejrzliwie. Po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. 

-Zniknęli!

-Ty jesteś opóźniony w rozwoju czy co? A może moja osoba jest tak rozpraszająca? -przybrałem zamyśloną minę -Tak, to chyba to więc ci wybaczam.

-Ty bezczelny...

-Morderco? Psychopato? Gówniarzu? Bratanku? Idioto? 

-Jak śmiesz mi przerywać?! -wrzasnął wkurzony moim zachowaniem.

-No normalnie. Po prostu to robię -odparłem i oparłem się o ścianę -A teraz wyjaśnijmy sobie coś. Jeszcze raz spróbujesz usunąć wspomnienia Chrisa o rodzinie, by był po twojej stronie, a nie będę już taki miły. Najlepiej skieruj swoje marne siły na moją osobę, a nie moich bliskich bo tylko mnie wkurzasz, a wierz mi. To się dobrze nie skończy. 

-Śmiesz mi grozić?! MI?! Bogowi bogów?! -boszz ten gościu ma większe ego ode mnie, a to już wyczyn.

-Tak śmiem, ale ja nie grożę, ja ostrzegam -to powiedziawszy zbliżyłem się do ocienionego kąta -A teraz żegnaj wkurzający wuju!

Gdy znikałem razem ze mną przeniosła się złota błyskawica. Więc gdy wylądowałem w gabinecie ojca, od razu opadłem płasko na podłogę. Śmiercionośny promień trafił w regał pełen ksiąg. Wpatrywałem się w to z szokiem i rozpaczą.

-Nie... Ja ich jeszcze nie przeczytałem. To nie fair -lamentowałem wstając na nogi i odwracając się do ludzi tu będących -Co za tłok. Ty! Hadesiku! Czemu trzymasz miecz przy gardle Aresa?

-Zdradził nas -wysyczał mój ojciec. Przewróciłem oczami.

-Mój ojciec cię nie zdradził - powiedział Luke przykładając miecz do szyi mojego ojca. -Odłóż miecz, a i ja to zrobię.


-Jak dzieci. Może dać wam więcej zabawek i zadźgajcie się by Zeusek miał mniej roboty? -zapytałem siadając na wygodnym fotelu ojca i kładąc nogi na blacie. 

W moją stronę poleciały małe fioletowe błyskawice. Szybko schyliłem się. Spojrzałem zirytowany na Lukey'a.

-To za nazwanie nas dziećmi... - odpowiedział i schował miecz do pochwy na plecach, którą dopiero teraz zauważyłem.

-Tatusiu mój drogi zaktualizuj dane na temat zdarzeń sprzed osiemnastu lat -powiedziałem wstając gdy podszedł do mnie i z wyczekującym spojrzeniem czekał aż zniknę z jego fotela. Obszedłem biurko i usiadłem na kolanach Uriela -Dane o tym, że ja i Uriel żyjemy dotarły do Zeusa przypadkiem. Luke również został tego dnia zaatakowany. No i Ares przyszedł wtedy by pomóc nam nie ludziom twojego brata.A teraz bądź mężczyzną i przyznaj się do złej oceny sytuacji i przeproś.

-Alex...-zaczął mój ojciec, ale widząc mój wzrok zamilkł i westchnął. Spojrzał na zdziwionego sytuacją Aresa -Mój syn ma rację. Źle cię oceniłem i zależą ci się szczere przeprosiny za moje dziecinne zachowanie, więc przepraszam.

-Dobrze - powiedział Ares. 

-Tato co z mamą?- spytał Luke Aresa.

-Zeus nie widzi w niej zagrożenia. Choć zaczynam się zastanawiać czy głupota twojej matki nie okaże się przeważająca. 

Luke tylko na to prychnął i zaczął przeglądać resztki ksiąg.

-Aresku muszę powiedzieć, że twój brak wiary mnie dołuje. Twoja żona sprytniejsza niż sądzisz -powiedziałem z rozbawionym uśmiechem -Zeus nie widzi w niej zagrożenia bo jest kobietą i to jest jej atut. To dzięki niej byłem w stanie znaleźć Chrisa zanim było by za późno...

Nagle obok mnie pojawił się Lu.

-Gdzie on jest?!

-Pewnie tam gdzie go zostawiłem -odparłem nie patrząc na niego i podziwiając mimikę twarzy ojca.

-Alex! Do cholery jasnej! Gdzie?!

-Słyszę cię doskonale, więc nie musisz wrzeszczeć. Jest w mojej nowo nabytej, aż przed wczoraj, posiadłości we Włoszech. 

Luke spojrzał się na mnie złotymi oczami. Wiedziałem że nie odpuści. z ociągnięciem wstałem i razem ze złotookim przenieśliśmy się do posiadłości. 

-Ostatnia sypialnia po lewej na drugim piętrze. Nie męcz go za bardzo usuwanie i przywracanie wspomnień może nieźle wykończyć -mruknąłem i odwróciłem się by do wyjścia -A na trzecie piętro nie wchodź. Reszta jest do twojej dyspozycji.


LUKE

Wszedłem do wyznaczonego pokoju i zobaczyłem leżącego w łóżku Chrisa. Uśmiechnąłem się, że jednak żyje. Usiadłem obok niego na łóżku. 

-Chris? - spytałem cicho.

Brązowowłosy otworzył oczy i spojrzał się na mnie.

-Lu - odparł szczęśliwy przytulając się do mojej szyi.

Odwzajemniłem braterski przytulas.

-Myślałem, że nie żyjesz - spojrzał na mnie. - Zeus okłamywał mnie. Zmieniłeś się przez te dwa miesiące - uśmiechnął się patrząc na mnie. -Bije od ciebie siła i władza. I włosy ci urosły.

-To jeszcze nic - cicho zachichotałem i wstałem.

Na moich plecach urosły śnieżno białe skrzydła, a oczy błysły złotem. Na jednej ręce pokazałem swoje pioruny, a na drugiej ogień Evry'ego.

Chłopak nagle zbladł i spojrzał na mnie.

-Zawarłeś kontrakt z demonem. -spojrzałem na niego ze zdziwieniem. W jego jasno brązowych oczach widniał strach.

-Tak. Zrobiłem to przed urodzinami -powiedziałem.

-Dlaczego? Im nie można ufać.

-W tamtym momencie o tym nie myślałem. Targały mną emocje. Chciałem zabić Lexio. Lecz wszystko się zmieniło przez ten czas. Kocham Alex'a. Jestem z nim. Naprawdę dużo się zmieniło. Uriel jest z Siv'em. Z Four'em nie mam już kontaktu, bo dobierał się do Siva przez co pokłócili się z Urielem.... Za dużo tego jak na jeden raz.

 -Czyli jesteś z chłopakiem, który mnie tu przyniósł, który był, jest mordercą? -zapytał lekko ziewając.

-Tak z krótsza - odparłem. -Idź spać. Jesteś zmęczony. Jutro cię odwiedzę Chrisku.

-Dobranoc Lusiu - odpowiedział kładąc się wygodnie.

-Dobranoc Chrisiu.

ALEX

Byłem znowu na sali treningowej w Podziemiu. W rękach miałem moje dwa cienkie sztylety, a na oczach opaskę. Wyczuliłem zmysły i uniknąłem ataku jednego z demonów. Przy okazji raniąc jednym ze sztyletów jego nogę. Usłyszałem syknięcie bólu. Czułem dookoła siebie mieszane emocje.

-Atakujcie! Jest to jedna z niewielu okazji, gdy was za to nie zabiję -powiedziałem wesołym tonem. Lubiłem treningi, pozwalały mi zredukować uczucie stresu. Wysiłek fizyczny oddalał na jakiś czas wszystkie problemy i dostarczał mi dawkę adrenaliny -Meris nie czaj się tak i po prostu wejdź tu i pokaż im jak walczyć.

-Mogłem się domyśleć, że mnie wyczujesz szujo jedna -odezwał się rozbawiony aksamitny głos. Chwilę potem musiałem zrobić szybki unik i cofnąć się do tyłu przed sztyletem demona. 

-Widzę, że wciąż mnie kochasz mój drogi -rzuciłem padając na ziemię. Przeturlałem się i wstając zostałem przez kogoś uderzony w twarz -To bolało!

-Hahah i to nie moja wina -powiedział ze śmiechem w głosie Meris rzuciłem jednym sztyletem w kierunku skąd dochodził jego głos -Ej! Jak ty to robisz, że tak blisko zawsze to trafia?!

-Wrodzony talent -odparłem ze śmiechem kopiąc jakiegoś innego demona -Dobra. Wszyscy mogą się zmyć oprócz tej szui, którą zamierzam pokonać.

-Już się wprawiasz w wydawanie rozkazów? -zakpił Meris.

-Myślałem, że mam to w genach! -wykrzyknąłem, by konspiracyjnym szeptem zapytałem -Myślisz, że powinienem poćwiczyć? Źle mi to wychodzi?

-Mówiłem ci już, że jesteś idiotą? 

-Raz może dwa... -były to ostatnie słowa zanim nie zaczęliśmy szybkich ataków i uników.  Korzystałem ze wszystkich zmysłów. Czekając na okazję by zadać ostateczny cios. 
Niestety z zawiązanymi oczami szło mi to opornie i odniosłem o wiele więcej ran od Merisa. Dlatego nie zdziwiłem się, gdy dość boleśnie opadłem na podłogę. Poczułem sztylet przy gardle i sercu. Demon siedział sobie na moich biodrach, a jego emocje otarły się lekko o mój umysł.

-Wygrałem -oznajmił radośnie. Ściągnąłem opaskę i zobaczyłem wesołe szare oczy i opaloną twarz otoczoną srebrzystymi kosmykami. 

-Nie prawda -odparłem i złapałem go za biodra, zmieniając po chwili nasze pozycje. Niestety jego noże wbiły się lekko w moją skórę -Przegrałeś.

-To nie fair -wyjęczał robiąc obrażoną minę.

-Nie jęcz bo czuję się niezręcznie -powiedziałem wstając i pomagając Meris'owi. 

-Słyszałem właśnie, że ktoś wreszcie ożywił twe zimne serce -rzekł ze znajomą szczerością i szerokim uśmiechem demon.

-Tylko ty sprawiasz, że mam ochotę cię trzepnąć -powiedziałem wychodząc z nim z sali i kierując się w stronę swoich pokoi. 

-To się nazywa przyjaźń!

-Dręczenie -sarknąłem -A teraz idź się utop pod prysznicem Meris.

-Jeszcze za mną zatęsknisz księciuniu -odparł i zniknął na końcu korytarza unikając sztyletu, który w niego rzuciłem. Ściągnąłem koszulkę i wytarłem nią spoconą twarz, otwierając drzwi do sypialni. Na łóżku leżał Luke czytając jedną z ksiąg, które były tam rozwalone. Podniósł wzrok, a jego źrenice rozszerzyły się chyba na widok tylu krwawiących ran na moim ciele.

 -Co ci się stało?- spytał wracając do księgi.

-Bawiłem się -odparłem dotykając jednej z głębszych ran.

-Powinieneś iść do Fores'a - powiedział zerkając na mnie.

-E tam. To tylko parę cięć sztyletem. Nic poważnego -stwierdziłem rozbierając się ze stroju do ćwiczeń i biorąc z szafy jakieś ubrania.

-Jak tam uważasz - mruknął. 

Zauważyłem, że chłopak utrzymuje cały czas ochronę umysłu.

-Czemu już nie wyłączysz tarczy?

-Po pierwsze by mieć choć ziarnko prywatności we własnej głowie, po drugie Zeus nie ustępuje i co paręnaście minut atakuje, a po trzecie lubię patrzeć na błyskawice wędrujące po moich rękach.

-Zaczyna mnie mocno wkurzać... -wymamrotałem do siebie i ruszyłem do łazienki. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem czarne spodnie. Gdy wyszedłem podszedłem do szafki, gdzie trzymałem jakiś alkohol i jakąś koszulkę. Czułem na sobie spojrzenie Luke'a, gdy nasączonym materiałem oczyszczałem rany. 

-Marnujesz dobry alkohol na rany zamiast iść jednak do Fores'a... Mam ochotę się upić i zapomnieć o wszystkim, ale wtedy nie utrzymam ochrony... Ehh - chłopak zamknął księgę i siadając po turecku na łóżku wpatrywał się we mnie. Wziąłem głębszy oddech nim polałem jedną z głębszych ran. Syknąłem czując cholerne pieczenie.

-Błędne myślenie -mruknąłem i podniosłem na niego wzrok -Ochrona ma być częścią ciebie. Tak naturalną jak oddychanie. Nie myślisz o tym, a jednak to robisz. Dzięki temu nawet podczas snu jesteś broniony.

-A jeśli nie dam rady? - spytał.

-To spróbuj.

-Sugerujesz mi opicie się dla sprawdzenia działania ochrony?- patrzał na mnie iskierkami radości. Wzruszyłem ramionami. 

-Raczej o tym byś na początek nie starał się utrzymać jej na siłę -odparłem zaczesując mokre włosy do tyłu.

-Eh łatwo mówić. Głodny jestem... Zjedzmy coś. 

-No to idziemy do kuchni -mruknąłem wstając i kierując się do drzwi. Za sobą słyszałem kroki Luke'a. We względnej ciszy dotarliśmy do kuchni -Co chcesz?

-A co Książe umie przyrządzać? 

-Walne cie -powiedziałem otwierając lodówkę.

-Komu to grozisz mendo? -usłyszałem wesoły głos.

-Meris to jest właśnie osoba, która "ożywiła moje zimne serce"...

-Aw cytujesz mnie. Wiedziałem, że te wyzwiska to tylko przykrywka -przewróciłem oczami wyjmując składniki potrzebne do zrobienia naleśników.

-Ciebie też walnę.

-Nudzi ci się dzisiaj, że tak każdego chcesz znokautować? -zapytał szarooki siadając koło bruneta.

-Luke mój przyjaciel Meris, Mer to jest Lu. Możecie razem trenować rażenie innych błyskawicami i takimi innymi -mruknąłem biorąc patelnie.

-No wreszcie ktoś to umie tworzyć błyskawice - uśmiechnął się Mer podając rękę brunetowi. -Ta menda mnie już przedstawiła, ale z grzeczności sam to zrobię. Mer, przyjaciel o to tego pana który wymyśla sposób jak mnie zabić. Mój jakby żywioł to błyskawice i takie tam.

-Lu, partner tego Księciunia. Syn Aresa. Tak jak ty mam moce tworzenia błyskawic "i takie tam".

-Zabije się. Jeszcze jedna osoba mnie tak nazwie i skocze z mostu -warknąłem mieszając ciasto do naleśników.


-Nie dramatyzuj. Z kim bym wtedy wkurzał wszystkich w tym ponurym miejscu? -zapytał Meris.

-Nie wkurzałbyś. Cerberek byłby twym jedynym przyjacielem.

-Jesteś bezduszny -powiedział ze smutną minką srebrzystowłosy.

-Jeszcze nie -odparłem z bezczelnym uśmiechem.

-A tak właściwie to która jest godzina?- spytał Lukey.


-Trzecia w nocy. -odpowiedział mu Meris kładąc głowę na blacie. Ja za to przewróciłem pierwszego naleśnika i dorwałem się do czekoladowej polewy, którą otworzyłem i wlałem prosto do ust. Oblizałem z błogim uśmiechem usta.

-Zostaw coś dla mnie!- krzyknął Lukey, gdy przyłożyłem butelkę do ust. -Rano Abi przyjeżdża, więc ty byś się przydał w stanie dobrym na godzinę dziewiątą.

-Jestem w dobrym stanie -fuknąłem i, i tak przyłożyłem buteleczkę do ust. Mer parsknął na tą wymianę zdań.

-Ja tylko wypominam ci, że mamy stracony dzień treningu przez ciebie - odparł Lu. -Ja mam. Bo ty zdążyłeś się zabawić,
-Jakbyś przyjął na spokojnie to co ci powiedziałem, a nie znikał by powalczyć z normalnymi ludźmi, to byś nie ominął -powiedziałem biorąc jeszcze jedną polewę i wraz z talerzem stawiając przed Luke'm.

-A jak ty sobie to wyobrażałeś? "Nie no super Alex. Jak ja się ciesze, że jest możliwość, że umrzesz! Po prostu wydarzenie do świętowania"

-Luke do cholery oczekujesz, że będę ci mówił wszystko, a gdy to robię wpadasz w furię i ranisz innych -powiedziałem opierając dłonie na blacie i patrząc na chłopaka -I nie dawno kazałeś mi iść umrzeć więc...

-Dodaj jeszcze swoje standardowe "więcej wiary w syna Hadesa" -podpowiedział mi Meris.

-Ale Alex powiedz jak ja miałem zareagować, gdy mi powiedziałeś, że możesz przez to zginąć? A ty Mersi zamknij twarz na chwile.

-Lukey nigdy nie mamy pewności, że będziemy żyć wiecznie -odparłem spokojnym głosem. Tak, mówiłem o własnej śmierci jakbym się pytał jaki film obejrzymy -Nie mogę cię zapewnić, że przeżyjemy obaj ataki Zeusa. Każdy dzień niesie ze sobą jakieś niebezpieczeństwo,  ale nie możesz za każdym razem uciekać i wyżywać się przy okazji również narażając się. Qualunque cosa accada io ancora tornare a voi. Anche se ho dovuto passare attraverso l'inferno.

Po ostatnich słowach wyszedłem z pomieszczenia. I ruszyłem w poszukiwaniu ojca by z nim porozmawiać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz