środa, 17 lutego 2016

TOM III ROZDZIAŁ 14

LUKE 

Poczułem szarpnięcie za ramię i zostałem wepchnięty do jakiegoś pokoju. Był on pusty. Spojrzałem zirytowany na Hadesa. 

-W czym mogę służyć? -mężczyzna posłał mi trudne do odczytania spojrzenie.

-Co cie łączy z rodem Morvellich? 

-Nic szczególnego. 

-Rozmawiałeś z nimi?

-Wysłał mi list, nie odpowiedziałem jeszcze na niego. -powiedziałem przyglądając się Hadesowi, który patrzył na mnie tymi czarnymi oczami.

-Masz zamiar poślubić syna Avilesa?-spytał prosto z mostu.

-Nie! -zaprzeczyłem szybko patrząc na niego z niedowierzaniem. Czy wszyscy tu myślą, że tak łatwo mógłbym zostawić Alex'a?

-Mam nadzieję, że związek z moim synem traktujesz poważnie...-mruknął jakby nie oczekując, że odpowiem.

-Związek?  Trudno nazwać to w ten sposób... Ale tak. Traktuje to poważnie. Jeśli Morvelli nie zgodzi się na inny układ, zrezygnuje. 

-Yhymm...

 *Możesz przekazać ojcu, że oberwie za to przesłuchanie. I wybacz za zachowanie Colina* usłyszałem głos Alex'a. *Mógłbyś również spytać się Avis czy nie chce rozwinąć swoich zdolności na małej wycieczce?*

*Bierzesz ze sobą dziecko? A jak coś wam się stanie?*

*Właśnie dlatego ją chcę. Avis po matce jest bardzo blisko Nekromancji.* wytłumaczył. *Co powiesz na wspólny trening po moim zebraniu? Masz czas?*

*Tylko my?*

*Em tak. Jeśli chcesz to jeszcze kogoś weź...*

*Wystarczy mi twoja osoba do szczęścia... To o której?*

Spojrzałem na zamyślonego Hadesa.
-Coś jeszcze? - spytałem.

-Jeśli pójdziesz na spotkanie z Morvellim, powiadom mnie o tym - powiedział i wyszedł.

*Mam dziwną rodzinę... Daj mi godzinę. Rozgość się, a w razie kłopotów wołaj*

*Yhym... To ja idę znaleźć Avis, a potem na chwilę na Olimp przeniosę się po broń*

*Nie zabij się! Bayo!*

Poprawiłem włosy ręką i wyszedłem na korytarz. Namierzyłem energie dziewczyny i poszedłem w jej kierunku.  Już po chwili zobaczyłem czarnowłosą dziewczynę idącą razem z Melody.

-Em...Avis?

Szatynka odwróciła się w moją stronę.

-Tak?

-Alex chce byś razem z nim pojechała na coś w stylu misji. Potrzebuje on twoich Nekromanckich umiejętności.

-A gdzie? -zapytała. Gdy wyjaśniłem jej o co chodzi dziewczyna z miłym uśmiechem powiedziała, że chętnie. Chwilę jeszcze z nimi porozmawiałem, a potem tak jak mówiłem przeniosłem się na Olimp.

*GODZINA PÓŹNIEJ*

Wszedłem do sali by zobaczyć szczerzącego się radośnie Alex'a, który próbował wykonać jakiś trik. Gdy mnie zobaczył jego uśmiech się tylko poszerzył.

-"Choć świętość kalam dłońmi niegodnymi, Grzech mój niewielki, a to z tej przyczyny, Że wargi moje, niczym dwaj pielgrzymi, Czułym całusem chcą zmyć ślad przewinień." *

Uśmiechnąłem się i dałem buziaka szatynowi.

-Jednak umiesz być romantykiem Szekspirze.

-Dramatyczny, nie romantyczny. -zaprzeczył z wesołym błyskiem w oczach.

-Dla mnie to bardziej romantyczne - stwierdziłem. -To co na początek?

-Walka wręcz? Szermierka? Mamy czas...

-Walka wręcz z mocami? -szatyn kiwnął lekko głową. Po chwili zauważyłem wędrujące po jego skórze cienie.

Walka zaczęła się spokojnie. Każdy z nas starał się wychwycić najmniejsze błędy drugiego. Ataki były szybkie i precyzyjne. Nasza walka kojarzyła mi się z pewnego rodzaju tańcem. Tańcem ze śmiercią. Niebezpiecznym, fascynującym i pociągającym.
Wokół nas latały kolorowe ogniki i błyskawice. 
Serca i oddechy przyśpieszały.
Nawet nie zwróciliśmy uwagi na coraz to większą grupę widzów. 
Szedł cios za ciosem, unik za unikiem. W żyłach wrzała nam krew. Oczy skupione mieliśmy wyłącznie na sobie. Każdy cios był coraz to bardziej skomplikowany i trudniejszy do wykonania.
Wszyscy byli zapatrzeni w nas jak w transie.
Nasze spojrzenia co trochę spotykały się, a nasza moc jakby współpracowała ze sobą.
Gdy nadszedł koniec staliśmy naprzeciwko siebie, a każdy trzymał sztylet przy gardle drugiego.

-"Dop­rawdy, nie oczy­ma kocham cię tak bardzo: One w to­bie ty­siące us­te­rek dostrzegą; Nie, ser­cem raczej kocham to, czym oczy gardzą, Wiel­bię to, w czym nie widzą nicze­go pięknego. "** -wyrecytował szeptem zielonooki.

-"Chcąc świat oszu­kać sto­suj się do świata, ubierz w up­rzej­mość oko, dłoń i us­ta, wyglądaj ja­ko kwiat niewin­ny, ale nie­chaj pod kwiatem tym wąż się ukrywa. "** -wpatrywaliśmy się w siebie jak urzeczeni.

-Jesteście tak słodcy, że można rzygać tęczą -usłyszałem i zobaczyłem rozbawienie na twarzy Alex'a.

-Ja na twoim miejscu bym stąd uciekał Vernis bo Luke nie lubi słowa "słodki" w kontekście, że on jest słodki. A wiesz aktualnie ma sztylet w ręku, jest synem Aresa, a ja niby to przypadkiem odwrócę się w drugą stronę -mówił jedwabistym tonem wciąż nie odrywając oczu ode mnie.

-Po co męczyć się ze sztyletami, wystarczy użyć moich pupilków - powiedziałem z rozbawieniem, a obok mnie pojawił się Kasjan i Tristiti.

-Uważaj bo jeszcze się biedactwa zatrują -szepnął konspiracyjnie Alex z chłopięcym uśmiechem opuszczając sztylet.

Uśmiechnąłem się i od razu to wykorzystałem, obezwładniając Alex'a.

-Uczeń przerósł mistrza - zachichotałem. -Od kiedy to się odkłada sztylet, gdy przeciwnik jeszcze tego nie zrobił?

-Znudziło mi się stanie tu i czekanie, który z nas odpuści. I miło słyszeć, że jestem twoim mistrzem -oznajmił, a potem z seksownym uśmiechem pochylił się w moim kierunku cmokając mnie w nos i odsuwając się, gdy chciałem go przyciągnąć do prawdziwego pocałunku.

-Ej... A co do tego "słodkiego"... - spojrzałem na demona.

-Radze uciekać - zaśmiał się Alex gdy zacząłem się zbliżać do brązowookiego blondyna.

Na rękach już pojawiły mi się małe wyładowania elektryczne. Uśmiechnąłem się złośliwie na minę Vernis'a.

ALEX

-Bez uśmiercania -rzuciłem z uśmiechem zanim odwróciłem się w kierunku Colina. Zacząłem przeglądać trzymane przez niego papiery. -Nudne, nudne, to w ogóle jest mi potrzebne?

-Dokładnie tak Black -mruknął blondyn. -Bierz czarną teczkę. Masz tak potrzebne informacje. Pamiętaj, że Nekromanci nigdy nie pałali miłością do twojego ojca.

-Wiem -odparłem i spojrzałem przez ramię na Luke'a.

-Kiedy znikasz? -wróciłem wzrokiem do Colina.

-Jak najszybciej. Ta księga jest ważna i może mi się przydać. A jeśli uda mi się 
zawrzeć sojusz? Jeszcze lepiej -powiedziałem i spojrzałem w jego błękitne oczy -Uważaj na Lu jak mnie nie będzie.

-Czemu...

-Proszę. Zrób to dla mnie -chłopak westchnął i pokiwał głową.

LUKE

-Kiedy wyjeżdżasz?- spytałem się zielonookiego.

-Jak najszybciej chce załatwić to.

-Czemu nie mogę z tobą jechać?

-To zbyt niebezpieczne.

-Alex... Jestem dorosły. Poradzę sobie.

-Nie chcę ryzykować Lu -powiedział patrząc na mnie z prośbą w oczach -Zrozum mnie, proszę. Nie chcę by coś ci się stało.

-No dobrze - westchnąłem.

Alex uśmiechnął się i cmoknął mnie w nos. 

-Uważaj na siebie - powiedziałem i przyciągnąłem chłopaka do pocałunku.

-Ty również.

*

Usiadłem na swoim skórzanym fotelu przy biurku. W ręce trzymałem pióro, a wzrok miałem skierowany ku kartce.

-Co ja mam niby odpisać?

-Napisz, że chcesz omówić warunki sojuszu - usłyszałem aksamitny głos chłopaka.

-Eh spróbuje - mruknąłem, na co granatowooki wysłał mi uśmiech.

Avillesie de Morvelli,
chciałbym najpierw omówić wszystko na spokojnie. Proponuje spotkanie u Ciebie. Podaj tylko kiedy.
Lukey Thomas Whitman

Spojrzałem na chłopaka.

-I jak? - spytałem.

-Idealnie - powiedział delikatnie całując moją szyję.

Szybko wstałem odsuwając się od niego.

-Nie mogę.

-Jakoś Ci to nie przeszkadzało parę miesięcy temu - oburzył się brunet.

-To nie tak...Ja po prostu chciałem wtedy zapomnieć - odparłem siadając z powrotem na fotelu.

-Mam to zrozumieć jako "wykorzystałem Cię tylko dlatego, że nie miałem przy sobie Alexia"...Daruj sobie - przed wyjściem bruneta zatrzymała go moja dłoń.

-Proszę Cię. Jesteś dla mnie ważny, ale nie myślałem wtedy trzeźwo. To była jedna noc. Nie chcę Cię stracić, ale nie mogę z Tobą być.

-Nie mogę czy nie chcę? - spytał z kpiną.

Westchnąłem i przeczesałem włosy ręką.

-Ja kocham Alex'a.

-Mówiłeś też, że mnie kochasz.

-Jak brata.

-Chyba kochanka.

Chłopak wybiegł z pokoju, po drodze trzaskając drzwiami. *Alex?* próbowałem nawiązać rozmowę z zielonookim przez nasze połączenie. *Jestem tak troszku zajęty* usłyszałem szybką odpowiedź chłopaka. *Więc odezwij się później* mruknąłem i zablokowałem się z powrotem. Spojrzałem na list. Włożyłem go do koperty, a spod biurka wyjąłem szkatułkę w której niegdyś był pierścień. Włożyłem go tam. Wezwałem Ray'a by przekazał to Avilles'owi.

*

Po dwóch godzinach dostałem odpowiedź na mój list. Avilles zapraszał mnie do swojej posiadłości w Szwecji. Ubrany w oficjalny strój, składający się z białej koszuli, czarnych spodni oraz marynarki; wyszedłem z pokoju by razem z Michael'em i Ray'em przenieść się do jego posiadłości. Wille otaczał ogromny ogród, który wyróżniał się swym pięknem od okolicy. W środku ogrodu stał wielki budynek zbudowany z ciemnego kamienia. Jego ściany były obrośnięte bluszczem, co dodawało mu uroku. Jakiś staruszek otworzył nam drzwi i zaprosił do salonu. Byłem trochę spięty. Wielki budynek rodu Morvelli'ch, wydawał się opuszczony. Nie pod względem zaniedbania - gdyż każdy jego szczegół był pięknie wkomponowany w resztę - pod względem mieszkańców. Jak na razie siedzieliśmy tu około dziesięciu minut i jedyną żywą istotę jaką zobaczyliśmy, był to miły staruszek w garniturze.
-Czy tylko mi się wydaję, że nic dziś nie ustalimy?- spytałem.
Chłopaki na moje pytanie zgodnie pokiwali głowami. Do salonu wszedł po chwili ten sam staruszek, a za nim mężczyzna (około pięćdziesiątki) i chłopak (możliwe że w moim wieku). Od razu wstałem, a za mną dwójka przyjaciół.
-Jak mniemam Avilles de Morvelli? - spytałem starszego mężczyznę.
-Tak. Ty musisz być Lukey Whitman, czyż nie?- wysłał mi lekki uśmiech i podał dłoń.
-Tak.
-To jest mój syn, Carris - szarooki mężczyzna przedstawił stojącego obok niego chłopaka.
Był on trochę wyższy ode mnie. Miał tak samo jak jego ojciec, jasno szare oczy i blond włosy, wręcz białe. Jedyne co go różniło od ojca to czarny tatuaż na szyi i kolczyk w lewym uchu. Był on ubrany w ciemną koszulę i tego samego koloru spodnie. Na ręce miał pierścień rodowy, tak jak Avilles.

-Może przejdziemy do biura? - spytał się starszy Morvelli.

-Z chęcią - odparłem.

Wymiotować mi się chciało całymi tymi zwrotami, ale jak mus to mus.

*

Około godziny później

-Nie zgadzam się na takie warunki. Nie poślubię pańskiego syna. Mam już partnera i nie będę tego panu powtarzać po raz kolejny.

-Po co te nerwy. Przemyśl to Lukey. Nasz ród jest bardzo potężny.

-Słuszna uwaga, lecz nie poślubię pańskiego syna by zyskać waszą pomoc. Jestem już partnerem Alex'a.

-Black'a?!

-Tak - uśmiechnąłem się wrednie. -Mogę przystać na inne warunki, ale nie na te. Żegnam.

Wstałem z fotela i razem z Ray'em i Michael'em opuściliśmy posiadłość. Przez chwilę jeszcze w biurze czułem na sobie wściekły wzrok Avilles'a, a także zaciekawiony Carris'a.


*

Byłem wykończony. Miałem ochotę tyko położyć się na łóżku i zasnąć.

W mojej sypialni szybko przebrałem się w wygodniejsze ciuchy i wskoczyłem do łóżka. Powoli odpływałem, gdy poczułem zimny dreszcz na ciele, przez co otworzyłem oczy. Zdziwiłem się widząc ciemny pokój.

-Nie mogłem się pojawić wcześniej. I skoro byłeś zmęczony to zrobiłem to jak za starych dobrych lat -usłyszałem za sobą i odwróciłem się by ujrzeć siedzącego w wielkim fotelu Alex'a.

-Dobrych? -spytałem podchodząc do niego. Szatyn skrzywił się ledwo zauważalnie.

-Tak się mówi -mruknął, po czym wyciągnął dłoń, którą chwyciłem. Chłopak przyciągnął mnie i usadził na swoich kolanach. Siedziałem patrząc w te zielone oczy -Więc o czym chciałeś wcześniej porozmawiać?

-Wysłałem list to Morvellich. Jeśli wszystko pójdzie dobrze za niedługo się z nimi spotkam - powiedziałem. -Jak tam dzisiejsze poczynania w stosunku do księgi Nekromantów?

-Wszystko jest na dobrej drodze. Najtrudniejsze przede nami. Oni nie lubią obcych i mojego ojca. Ich wspólnota żyje sobie oddalona od wszystkich i pragnie by tak pozostało, więc nie wiem jak zareagują jak pojawimy się u nich. -powiedział i posłał mi lekko zmęczony uśmiech.

-To w miarę dobrze - podziałem i położyłem głowę w zagłębieniu szyi chłopaka. -Nie zabij mojego braciszka...

-Za kogo mnie masz? Jakbym śmiał -powiedział z nutką rozbawienia -Zabranie go ze sobą ogranicza jego styczność z moją księżniczką, czyli minimalizuje szanse na to, że zostanę dziadkiem.

-A to by cie postarzyło, Diable - zaśmiałem się.

-I nie lubię małych, wrzaskliwych bachorków. Dodaj do tego geny twojego brata i to dziecko by było najbardziej męczącym wnukiem świata. -powiedział gładząc moje plecy. Wtuliłem się w niego czując się cholernie dobrze. Brakowało mi tego przez te 10 lat. Jego bliskości, dotyku, śmiechu. Cieszyłem się, że wreszcie może będzie dobrze, a on będzie przy mnie już na zawsze.
Chociaż nasze dzieci były by słodkie. Takie małe Lukey'e i Alex'ie. -O czym ty myślisz? - zaśmiał się chłopak, a ja zakląłem w myślach za brak ostrożności.

-No co? Takie małe Lukusie i Alexie... Słodkie i cholernie niebezpieczne. Czego tu nie kochać?

-Aw odezwała się w tobie twoja kobieca część. Niestety muszę zniszczyć twe marzenia na nasze małe stworki. Mężczyźni nie mogą zajść w ciąże -powiedział mi do ucha -Ale wiesz zawsze możemy spróbować. Zawsze jest ten wyjątek od reguły...

-Nie wiem czy to już nie będzie przesada z tym łamaniem zasad. Już tyle razy je złamaliśmy, że Lucek się na nas obrazi...  - powiedziałem. - Ale ostatni raz nie zaszkodzi! 

Zaśmiałem się i zacząłem całować zielonookiego. Ten mruknął aprobująco w moje usta i pogłębił pocałunek.

-Nie zrobimy tego tu Aniołku -mówił między pocałunkami -A jutro jest pełnia, więc też wolę byś trzymał się z daleka...

-Nooo dobraaaa - jęknąłem przeciągle w usta chłopaka. - Więc jak wrócisz...

-Masz chcice kochanie? -zapytał ze śmiechem biorąc moją twarz w dłonie. Przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze.

-Ty zacząłeś -fuknąłem.

-Jasne zrzuć wszystko na mnie -powiedział wyraźnie rozbawiony -Zrobimy to w rzeczywistości jak wrócę z zabójczej wycieczki. Jutro rano wpadnę na chwilę bo muszę cię o coś bardzo ważnego spytać, a potem niestety będę znikał.

-A nie możesz się teraz zapytać? -w odpowiedzi otrzymałem tajemniczy uśmiech, który był cholernie seksowny.

-Wtedy nie będzie już tego efektu.

-To teraz przez to nie zasnę... 

-Poczytam ci i zaśniesz - uśmiech nie schodził mu z ust. -Masz pomysł czy mam wybrać?

-Możesz coś poszukać o rodach szlacheckich. Dzięki temu będę miał więcej pomysłów na warunki sojuszów.

-Ew nudy, ale jak chcesz księżniczko -mruknął i po chwili już leżałem w ciepłym łóżku z głową na brzuchu Alex'a, który miał w rękach jakąś książkę o bordowej okładce i złotym tytułem. Szatyn zaczął czytać spokojnym tonem:

 "Rody powstały z myślą, by były podporządkowane władcy. Na przestrzeni wieków jednak rody same w sobie zaczęły tworzyć elitę..."

"Zawierając sojusze starali się utrzymać swoją wielkość. W razie ataku na członków danego rodu wiedziaeli, że mogą liczyć na wsparcie.
Sojusze zazwyczaj pieczętowane małżeństwem dziedziców były dość częste. W ten sposób oba rody były potężniejsze i zyskiwały przewagę nad innymi..."

"...spory między rodami często kończył się jakąś umową między głowami rodów bądź otwartą wojną, wrogością wszystkich potomków..."

"Warunki sojuszów zazwyczaj koncentrowały się na korzyściach obu stron. Ochrona, moc, pieniądze. Różnie, ale zawsze chodziło o zysk..."

W którymś momencie po prostu zasnąłem.



 *--*--*--*--*--*--*--*--*

*Romeo i Julia - W. Szekspir
** W.Szekspir

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz