wtorek, 9 lutego 2016

TOM III ROZDZIAŁ 12

LUKE 

Gdy wysiedliśmy z gondoli przenieśliśmy się nad jakieś jezioro. Na niebie widniały już piękne, jasne gwiazdy. Tafle jeziora oświetlał ubywający księżyc. Nie zauważyłem wcześniej, ale blisko jeziora była biała, drewniana altanka. Wokół niej były położone świeczki, które dopełniały romantyczną atmosferę. 

-Jezioro? 

-To właśnie nad jeziorem się w tobie zakochałem - zielonooki zbliżył się do mnie i pocałował mnie w policzek. 
Nadal czułem jakby się opierał, bał. Nie chciał mi zrobić krzywdy. 

-Jak wypływaliśmy to uczepiłeś się mnie jak ośmiorniczka -mruknął ciągnąc mnie do altany. -I jak tu się nie zakochać?

-Jesteś wredny -powiedziałem ze śmiechem. 

-Oj tak, ale to nieuleczalne -odparł siadając na rozłożonym kocu i poduchach.

Usiadłem obok niego i oparłem głowę o jego ramię.

-Nie chcę cię stracić. Nie chcę tego wszystkiego przeżywać na nowo.

-Wiem. Dlatego daje ci to -chłopak podał mi średniej wielkości, czarne pudełko. Gdy je otworzyłem zobaczyłem nieśmiertelnik z napisem "ALEX&LUKE FOREVER" i złożoną kartkę. Gdy spojrzałem na niego wyciągnął spod koszuli taki sam nieśmiertelnik tylko nasze imiona były na odwrót. -Na kartce masz opisany rytuał, który w razie potrzeby znajdzie mnie. Chociaż nie zamierzam ani uciekać, ani ginąć.

-Dziękuję - powiedziałem i pocałowałem go. 

Usiadłem w rozkroku na jego nogach. Ręce wplotłem w jego włosy i wpatrywałem się w niego. 

-Zabije każdego z listy, wtedy wizja się nie spełni - powiedziałem. Szatyn zaśmiał się odchylając głowę lekko do tyłu.

-Wierzę, że byś to zrobił. Ale zanim zaczniemy ganiać po świecie za nimi dajmy sobie czas na normalne życie. Za dwa tygodnie  kończy się sierpień, zróbmy ognisko dla wszystkich. Dopóki nie spadnie śnieg jestem bezpieczny.

-Nigdy nie będziemy mieć normalnego życia...Ale masz racje, takie ognisko każdemu się przyda.

-Ja zawsze mam rację, nawet jak nie mam racji -powiedział z uśmiechem i przytulił mnie.

Położyliśmy się obaj na poduszkach. Między nami panowała przyjemna cisza, która była tylko przerywana dźwiękiem natury.

*

Obudził mnie głos szatyna.

-Wstawaj musimy wracać zanim zaczną nas szukać -powiedział przeciągając się. Spojrzałem na niego z chęcią mordu. -Odstawię cię do sypialni i pójdziesz spać dalej, Aniele.

-Jesteś złym Diabłem -mruknąłem podnosząc się do pionu. Czułem obolałe mięśnie -Nigdy więcej spania na ziemi.

-Czyżbyś był obolały? -zapytał przymilnie szatyn. Posłałem mu swoje najbardziej zabijające spojrzenie. Chłopak roześmiał się i przyciągając mnie do siebie. -Spokojnie wracamy.

Gdy tylko pojawiliśmy się w pokoju zostałem rzucony na łóżko i okryty kołdrą. Alex ziewnął i spojrzał na mnie. Pocałował w czoło i ruszył do drzwi.

-Dobranoc Lu.

-Zostańńń... - powiedziałem ziewając.

-Muszę za godzinę być w Podziemiach. Jak skończę to przyjdę by z Al'em iść na paintball'a, więc widzimy się za niedługo.

-No dobrze - powiedziałem i wysłałem mu uśmiech. -Dobranoc.

-Bayo! -powiedział znikając. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że dupek obszedł moje zabezpieczenia. Fuknąłem zakopując się w ciepłej pościeli. Muszę coś wymyślić później.

Leżałem przez dwie godziny obracając się z boku na bok. Nie potrafiłem zasnąć. Jakieś uczucie nie pozwalało mi zmrużyć oczu. Wstałem i szybko pobiegłem do pokoju Al'a. 

Chłopiec wyglądał tak strasznie krucho. Jego drobniutka sylwetka była skulona w kacie dużego pokoju. Stanąłem obok niego i wziąłem go na ręce cicho uspokajając. Szloch chłopczyka po chwili ustal. Wytarłem mu łzy z policzek i przytuliłem mocniej.

-Skarbie? Co się stało?- spytałem.

-Ktoś tu był...On był straszny...Lu, on coś przyniósł... - wyszeptał i drżąca rączką pokazał na stoliczek.

Stała tam mała, czarna szkatułka. Była podłużna. Na bokach miała srebrno-złote zdobienia. 

-Już spokojnie...Jestem tu. Spróbuj zasnąć, a jak chcesz możesz spać u mnie. Ja muszę...coś sprawdzić.

-On mówił coś o tobie...Lusiu nie chce by ci się coś stało...

-Nic mi się nie stanie. Nie martw się Al. Dam rade.

Biorąc go na ręce, wziąłem także szkatułkę. Musze sprawdzić co to.

*

/Szanowny Panie Whitman,

Nie znasz mnie, ale ja znam cie bardzo dobrze. Obserwuje cie i nie mogę się nadziwić. 
Cóż pragnę tylko na początek wspomnieć, że nikt nie może się dowiedzieć o tym liście.

Nie chce Pana po nie właściwej stronie. Chce zaproponować sojusz. Gdybyś przystał na ta propozycje, bardzo bym się ucieszył. Nie potrzebuje kolejnych ważnych, martwych osób.

Czekam na odpowiedz.
Aviles de Morvelli/

Przełknąłem ślinę. Przydali by nam się silni sojusznicy. Obawiałem się jednak o ten list. Włożyłem go do jednej z ksiąg, by nie dostał się w niepowołane ręce. Skierowałem wzrok na czarna szkatułkę.
Delikatnie opuszkami palców przejechałem po wieczku i powoli je otwarłem. W środku znajdował się piękny sygnet.  
Był cały czarny. Kształtem był upodobniony do kobry. Oko węża było z rubinu, jego łuski połyskiwały zlotem.
Musiał kosztować majątek. Nie miałem pojęcia czy go założyć. Zauważyłem jeszcze katem oka karteczkę w szkatułce.

/To od mojego syna. 
 Chciałby cie poznać Panie Whitman./

Gdy usłyszałem zbliżające się kroki natychmiast schowałem szkatułkę i listy. Instynktownie wsunąłem sygnet na palec.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i wszedł przez nie Alex. Zanim drzwi się za nim zamknęły rozejrzał się jeszcze.

-Pomóż mi moje Lusiątkooo -powiedział pierwszy raz z proszącą minką. Gdy jego wzrok spoczął na mojej dłoni w jego oczach pojawiła się konsternacja.

Schowałem dłoń do kieszeni bluzy i spojrzałem na niego.

-W czym Ci pomoc Alexiu?

-Alexandrze Black! Zachowujesz się niedojrzale! -usłyszałem i zobaczyłem podskakującego szatyna.

-Oni chcą bym miał ochroniarza -szepnął patrząc podejrzliwie na drzwi.

-A kim jest ten szczęściarz?

-Moim koszmarem -odparł idąc w stronę łóżka i położył się obok Al'a. Nagle w pokoju pojawił się przystojny mężczyzna o srebrzystych oczach i przydługich granatowych włosach. Opalona skóra, umięśniona sylwetka. Musiałem przyznać był cholernie seksowny.

-Alex ja rozumiem, że...

-Cii... dziecko śpi -mruknął zielonooki patrząc na wczepiającego się w niego chłopca. -Amoxtil cholerny wrzód na tyłku i wyznaczony przez przypadek na mojego ochroniarza. Luke mój partner, który ma mnie za dupka.

-Miło poznać - wysłał mi uśmiech i podał dłoń.

-Vice versa - uścisnąłem dłoń. -A co do tego "chronienia" Alex'a...Jesteś pewien, że wytrzymasz? 

-Dam radę - wyszczerzył się.

-No cóż okey... Idę wziąć prysznic, przebiorę się i możemy iść na śniadanie.

-Jest po drugiej po południu Lukey -powiedział ze śmiechem Alex.

-To pójdziemy na obiad. Czepiasz się -fuknąłem wchodząc do łazienki.


Gdy wróciłem do pokoju zobaczyłem Alex'a w wersji sześciolatka i obudzonego Al'a wpatrującego się w swoją dłoń na dłoni Blacka. Przy drzwiach stał  Amoxtil.

-Co robicie? -zapytałem.

-Uczę jak wytworzyć ogłuszający kogoś impuls mocy -mruknął Alex. Po czym posłał uspokajający uśmiech Al'owi -Idziemy jeść smyku?

Nie zmieniając swojego wyglądu chwycił dłoń młodszego i wraz z nim ruszył do drzwi.

*

-No wreszcie jesteście! Em...Luke kto to?- spytał Ares.

-Ten bachor obok Al'a to...No cóż Alex, potrafi zmieniać wiek. Ten drugi to Amoxtil, jego ochroniarz i przyjaciel -wyjaśniłem i usiadłem na swoim miejscu. Po mojej prawej usiadł Alex, a obok niego Al i Amoxtil. Po mojej lewej usiadł Nex z Sophie. Na obiedzie także byli: Ares, Afrodyta, Rose i jej mężulek, Ash, Michael, Ray i Siv z Uriel'em na co ogromnie się zdziwiłem.

-No to smacznego - powiedziałem, gdy na stole pojawiły się już wszystkie dania. Wszyscy zaczęli spożywać posiłek. Oprócz mojego Diabła, który pił kawę i wpatrywał się ze zmarszczonymi brwiami w męża Rose. Potem szepnął coś do Al'a, który ochoczo pokiwał główką. Już po chwili usłyszałem zaskoczony krzyk. Wszyscy spojrzeli na klnącego Marco.

-Mógłbyś się powstrzymać tu jest dziecko. Twoje w dodatku -oznajmił Alex. Zielone oczy Marco wbiły się w niego.

-Nie twoja sprawa jak się wysławiam.

-Nie lubisz mnie -oznajmił wesoło szatyn biorąc łyk napoju.

-Skąd ta myśl? -zapytał chłodno mężczyzna.

-Twoje emocje idioto.

-Inteligencją to nie grzeszysz Marcusiu - powiedziałem słodko. 

Moja siostra od razu mnie spiorunowała wzrokiem.

-Idź się pieprzyć z księciuniem - warknął Marcus.

Wkurzyłem się, a moja moc odepchnęła go od stołu. Chłopak został przyciśnięty do ściany i zaczął się dusić.

-Lu, dość - usłyszałem głos Alex'a przy uchu. 

Puściłem bladego chłopaka. Za to podszedł do niego już normalnego wzrostu szatyn i pociągnął do drzwi.

-Za chwilę wracamy -powiedział zanim wyciągnął  mężczyznę z jadalni.Gdy drzwi się zamknęły odezwała się Rose.

-Co z tobą nie tak Lu?!

-Ze mną wszystko w porządku -odpowiedziałem. -Nie wiem co ty w nim widzisz.

-To Alex go sprowokował! -broniła swojego męża brunetka. Szatyn jakby wiedząc, że o nim mówią pojawił się z Al'em w ramionach. Zdziwiłem się bo nie zauważyłem by chłopiec wychodził.

-Jest dorosłym mężczyzną, który dał się sprowokować łatwej zaczepce. -powiedział odsuwając się na bok by blady Marco mógł wejść do sali. Mężczyzna ominął Alexa szerokim łukiem.  -A ty byłaś tak zajęta bronieniem jego dupy, że nie zauważyłaś wyjścia własnego dziecka.

-Nie pozwalaj sobie Alexandrze.

-Rose mówię prawdę,  a twój wspaniały Marco niech już nigdy nie podnosi głosu na Al'a bo nie będę taki miły, a teraz wybaczcie idziemy się bawić...

-To jest mój syn!

-Nie przeczę -powiedział spokojnym tonem zielonooki -Ale to nie znaczy, że ma stracić dzieciństwo na zajęciach. Aresie oświeć Luke'a ze wspaniałą nowiną byśmy mogli wreszcie ruszyć na paintball.

-Co? -zapytałem patrząc na ojca. Ten posłał mi przepraszające spojrzenie.

-Zdecydowałem, że będziesz miał ochroniarza...

-Innymi słowy zgadał się z moim ojcem. I stwierdzili, że łatwiej przyjmiemy to jeśli obaj będziemy mieli własny koszmar. -powiedział Alex stając za mną.

-Zdecydowałem, że twoim będzie Marco...

-CO?! -wrzasnąłem. -On nie będzie moim ochroniarzem! Nawet dziecko ma od niego więcej rozumu!

-Luke, już zdecydowałem...

-Jestem pełnoletni, mam prawo o tym decydować. 

-Luke, nie będę się powtarzał...

-Ja także. Jestem twoim władcą i nie masz prawa decydować o moim bezpieczeństwie.

-Lukey wdech wydech -mruknął Alex i spojrzał na Aresa -Ja bym radził zmienić po prostu osobę Aresku. Marco nie będzie chętny by przebywać ze mną w jednym pomieszczeniu, a znając Luke'a wykorzysta to i uczepi się mojej osoby -spojrzałem na niego oburzony, ale widząc jego minę domyśliłem się, że daje mi pomysły.

-Amoxtil może być naszym ochroniarzem, a jeśli będę musiał coś załatwić zawsze może "pilnować" mnie Ash lub Nex - powiedziałem już spokojniej.

-Weźmiemy jeszcze Evry'ego i będzie jak to mówi Luke "cacy". A teraz Sophie, Nex, Ash, Michael, Ray i Siv z Uriel'em idziemy się bawić z dzieciakami -powiedział Alex. 

-Yep!

-Czyli mamy wolne?-spytał nagle Ash jakby dostał olśnienia.

-Tak. Macie tydzień wolnego. Co wy na to? -odpowiedziałem, na co chłopaki przybili sobie piątki.

-Jasne!

-No to wszystko cacy! Pędzimy na paintball! 

*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz