środa, 17 lutego 2016

TOM III ROZDZIAŁ 14

LUKE 

Poczułem szarpnięcie za ramię i zostałem wepchnięty do jakiegoś pokoju. Był on pusty. Spojrzałem zirytowany na Hadesa. 

-W czym mogę służyć? -mężczyzna posłał mi trudne do odczytania spojrzenie.

-Co cie łączy z rodem Morvellich? 

-Nic szczególnego. 

-Rozmawiałeś z nimi?

-Wysłał mi list, nie odpowiedziałem jeszcze na niego. -powiedziałem przyglądając się Hadesowi, który patrzył na mnie tymi czarnymi oczami.

-Masz zamiar poślubić syna Avilesa?-spytał prosto z mostu.

-Nie! -zaprzeczyłem szybko patrząc na niego z niedowierzaniem. Czy wszyscy tu myślą, że tak łatwo mógłbym zostawić Alex'a?

-Mam nadzieję, że związek z moim synem traktujesz poważnie...-mruknął jakby nie oczekując, że odpowiem.

-Związek?  Trudno nazwać to w ten sposób... Ale tak. Traktuje to poważnie. Jeśli Morvelli nie zgodzi się na inny układ, zrezygnuje. 

-Yhymm...

 *Możesz przekazać ojcu, że oberwie za to przesłuchanie. I wybacz za zachowanie Colina* usłyszałem głos Alex'a. *Mógłbyś również spytać się Avis czy nie chce rozwinąć swoich zdolności na małej wycieczce?*

*Bierzesz ze sobą dziecko? A jak coś wam się stanie?*

*Właśnie dlatego ją chcę. Avis po matce jest bardzo blisko Nekromancji.* wytłumaczył. *Co powiesz na wspólny trening po moim zebraniu? Masz czas?*

*Tylko my?*

*Em tak. Jeśli chcesz to jeszcze kogoś weź...*

*Wystarczy mi twoja osoba do szczęścia... To o której?*

Spojrzałem na zamyślonego Hadesa.
-Coś jeszcze? - spytałem.

-Jeśli pójdziesz na spotkanie z Morvellim, powiadom mnie o tym - powiedział i wyszedł.

*Mam dziwną rodzinę... Daj mi godzinę. Rozgość się, a w razie kłopotów wołaj*

*Yhym... To ja idę znaleźć Avis, a potem na chwilę na Olimp przeniosę się po broń*

*Nie zabij się! Bayo!*

Poprawiłem włosy ręką i wyszedłem na korytarz. Namierzyłem energie dziewczyny i poszedłem w jej kierunku.  Już po chwili zobaczyłem czarnowłosą dziewczynę idącą razem z Melody.

-Em...Avis?

Szatynka odwróciła się w moją stronę.

-Tak?

-Alex chce byś razem z nim pojechała na coś w stylu misji. Potrzebuje on twoich Nekromanckich umiejętności.

-A gdzie? -zapytała. Gdy wyjaśniłem jej o co chodzi dziewczyna z miłym uśmiechem powiedziała, że chętnie. Chwilę jeszcze z nimi porozmawiałem, a potem tak jak mówiłem przeniosłem się na Olimp.

*GODZINA PÓŹNIEJ*

Wszedłem do sali by zobaczyć szczerzącego się radośnie Alex'a, który próbował wykonać jakiś trik. Gdy mnie zobaczył jego uśmiech się tylko poszerzył.

-"Choć świętość kalam dłońmi niegodnymi, Grzech mój niewielki, a to z tej przyczyny, Że wargi moje, niczym dwaj pielgrzymi, Czułym całusem chcą zmyć ślad przewinień." *

Uśmiechnąłem się i dałem buziaka szatynowi.

-Jednak umiesz być romantykiem Szekspirze.

-Dramatyczny, nie romantyczny. -zaprzeczył z wesołym błyskiem w oczach.

-Dla mnie to bardziej romantyczne - stwierdziłem. -To co na początek?

-Walka wręcz? Szermierka? Mamy czas...

-Walka wręcz z mocami? -szatyn kiwnął lekko głową. Po chwili zauważyłem wędrujące po jego skórze cienie.

Walka zaczęła się spokojnie. Każdy z nas starał się wychwycić najmniejsze błędy drugiego. Ataki były szybkie i precyzyjne. Nasza walka kojarzyła mi się z pewnego rodzaju tańcem. Tańcem ze śmiercią. Niebezpiecznym, fascynującym i pociągającym.
Wokół nas latały kolorowe ogniki i błyskawice. 
Serca i oddechy przyśpieszały.
Nawet nie zwróciliśmy uwagi na coraz to większą grupę widzów. 
Szedł cios za ciosem, unik za unikiem. W żyłach wrzała nam krew. Oczy skupione mieliśmy wyłącznie na sobie. Każdy cios był coraz to bardziej skomplikowany i trudniejszy do wykonania.
Wszyscy byli zapatrzeni w nas jak w transie.
Nasze spojrzenia co trochę spotykały się, a nasza moc jakby współpracowała ze sobą.
Gdy nadszedł koniec staliśmy naprzeciwko siebie, a każdy trzymał sztylet przy gardle drugiego.

-"Dop­rawdy, nie oczy­ma kocham cię tak bardzo: One w to­bie ty­siące us­te­rek dostrzegą; Nie, ser­cem raczej kocham to, czym oczy gardzą, Wiel­bię to, w czym nie widzą nicze­go pięknego. "** -wyrecytował szeptem zielonooki.

-"Chcąc świat oszu­kać sto­suj się do świata, ubierz w up­rzej­mość oko, dłoń i us­ta, wyglądaj ja­ko kwiat niewin­ny, ale nie­chaj pod kwiatem tym wąż się ukrywa. "** -wpatrywaliśmy się w siebie jak urzeczeni.

-Jesteście tak słodcy, że można rzygać tęczą -usłyszałem i zobaczyłem rozbawienie na twarzy Alex'a.

-Ja na twoim miejscu bym stąd uciekał Vernis bo Luke nie lubi słowa "słodki" w kontekście, że on jest słodki. A wiesz aktualnie ma sztylet w ręku, jest synem Aresa, a ja niby to przypadkiem odwrócę się w drugą stronę -mówił jedwabistym tonem wciąż nie odrywając oczu ode mnie.

-Po co męczyć się ze sztyletami, wystarczy użyć moich pupilków - powiedziałem z rozbawieniem, a obok mnie pojawił się Kasjan i Tristiti.

-Uważaj bo jeszcze się biedactwa zatrują -szepnął konspiracyjnie Alex z chłopięcym uśmiechem opuszczając sztylet.

Uśmiechnąłem się i od razu to wykorzystałem, obezwładniając Alex'a.

-Uczeń przerósł mistrza - zachichotałem. -Od kiedy to się odkłada sztylet, gdy przeciwnik jeszcze tego nie zrobił?

-Znudziło mi się stanie tu i czekanie, który z nas odpuści. I miło słyszeć, że jestem twoim mistrzem -oznajmił, a potem z seksownym uśmiechem pochylił się w moim kierunku cmokając mnie w nos i odsuwając się, gdy chciałem go przyciągnąć do prawdziwego pocałunku.

-Ej... A co do tego "słodkiego"... - spojrzałem na demona.

-Radze uciekać - zaśmiał się Alex gdy zacząłem się zbliżać do brązowookiego blondyna.

Na rękach już pojawiły mi się małe wyładowania elektryczne. Uśmiechnąłem się złośliwie na minę Vernis'a.

ALEX

-Bez uśmiercania -rzuciłem z uśmiechem zanim odwróciłem się w kierunku Colina. Zacząłem przeglądać trzymane przez niego papiery. -Nudne, nudne, to w ogóle jest mi potrzebne?

-Dokładnie tak Black -mruknął blondyn. -Bierz czarną teczkę. Masz tak potrzebne informacje. Pamiętaj, że Nekromanci nigdy nie pałali miłością do twojego ojca.

-Wiem -odparłem i spojrzałem przez ramię na Luke'a.

-Kiedy znikasz? -wróciłem wzrokiem do Colina.

-Jak najszybciej. Ta księga jest ważna i może mi się przydać. A jeśli uda mi się 
zawrzeć sojusz? Jeszcze lepiej -powiedziałem i spojrzałem w jego błękitne oczy -Uważaj na Lu jak mnie nie będzie.

-Czemu...

-Proszę. Zrób to dla mnie -chłopak westchnął i pokiwał głową.

LUKE

-Kiedy wyjeżdżasz?- spytałem się zielonookiego.

-Jak najszybciej chce załatwić to.

-Czemu nie mogę z tobą jechać?

-To zbyt niebezpieczne.

-Alex... Jestem dorosły. Poradzę sobie.

-Nie chcę ryzykować Lu -powiedział patrząc na mnie z prośbą w oczach -Zrozum mnie, proszę. Nie chcę by coś ci się stało.

-No dobrze - westchnąłem.

Alex uśmiechnął się i cmoknął mnie w nos. 

-Uważaj na siebie - powiedziałem i przyciągnąłem chłopaka do pocałunku.

-Ty również.

*

Usiadłem na swoim skórzanym fotelu przy biurku. W ręce trzymałem pióro, a wzrok miałem skierowany ku kartce.

-Co ja mam niby odpisać?

-Napisz, że chcesz omówić warunki sojuszu - usłyszałem aksamitny głos chłopaka.

-Eh spróbuje - mruknąłem, na co granatowooki wysłał mi uśmiech.

Avillesie de Morvelli,
chciałbym najpierw omówić wszystko na spokojnie. Proponuje spotkanie u Ciebie. Podaj tylko kiedy.
Lukey Thomas Whitman

Spojrzałem na chłopaka.

-I jak? - spytałem.

-Idealnie - powiedział delikatnie całując moją szyję.

Szybko wstałem odsuwając się od niego.

-Nie mogę.

-Jakoś Ci to nie przeszkadzało parę miesięcy temu - oburzył się brunet.

-To nie tak...Ja po prostu chciałem wtedy zapomnieć - odparłem siadając z powrotem na fotelu.

-Mam to zrozumieć jako "wykorzystałem Cię tylko dlatego, że nie miałem przy sobie Alexia"...Daruj sobie - przed wyjściem bruneta zatrzymała go moja dłoń.

-Proszę Cię. Jesteś dla mnie ważny, ale nie myślałem wtedy trzeźwo. To była jedna noc. Nie chcę Cię stracić, ale nie mogę z Tobą być.

-Nie mogę czy nie chcę? - spytał z kpiną.

Westchnąłem i przeczesałem włosy ręką.

-Ja kocham Alex'a.

-Mówiłeś też, że mnie kochasz.

-Jak brata.

-Chyba kochanka.

Chłopak wybiegł z pokoju, po drodze trzaskając drzwiami. *Alex?* próbowałem nawiązać rozmowę z zielonookim przez nasze połączenie. *Jestem tak troszku zajęty* usłyszałem szybką odpowiedź chłopaka. *Więc odezwij się później* mruknąłem i zablokowałem się z powrotem. Spojrzałem na list. Włożyłem go do koperty, a spod biurka wyjąłem szkatułkę w której niegdyś był pierścień. Włożyłem go tam. Wezwałem Ray'a by przekazał to Avilles'owi.

*

Po dwóch godzinach dostałem odpowiedź na mój list. Avilles zapraszał mnie do swojej posiadłości w Szwecji. Ubrany w oficjalny strój, składający się z białej koszuli, czarnych spodni oraz marynarki; wyszedłem z pokoju by razem z Michael'em i Ray'em przenieść się do jego posiadłości. Wille otaczał ogromny ogród, który wyróżniał się swym pięknem od okolicy. W środku ogrodu stał wielki budynek zbudowany z ciemnego kamienia. Jego ściany były obrośnięte bluszczem, co dodawało mu uroku. Jakiś staruszek otworzył nam drzwi i zaprosił do salonu. Byłem trochę spięty. Wielki budynek rodu Morvelli'ch, wydawał się opuszczony. Nie pod względem zaniedbania - gdyż każdy jego szczegół był pięknie wkomponowany w resztę - pod względem mieszkańców. Jak na razie siedzieliśmy tu około dziesięciu minut i jedyną żywą istotę jaką zobaczyliśmy, był to miły staruszek w garniturze.
-Czy tylko mi się wydaję, że nic dziś nie ustalimy?- spytałem.
Chłopaki na moje pytanie zgodnie pokiwali głowami. Do salonu wszedł po chwili ten sam staruszek, a za nim mężczyzna (około pięćdziesiątki) i chłopak (możliwe że w moim wieku). Od razu wstałem, a za mną dwójka przyjaciół.
-Jak mniemam Avilles de Morvelli? - spytałem starszego mężczyznę.
-Tak. Ty musisz być Lukey Whitman, czyż nie?- wysłał mi lekki uśmiech i podał dłoń.
-Tak.
-To jest mój syn, Carris - szarooki mężczyzna przedstawił stojącego obok niego chłopaka.
Był on trochę wyższy ode mnie. Miał tak samo jak jego ojciec, jasno szare oczy i blond włosy, wręcz białe. Jedyne co go różniło od ojca to czarny tatuaż na szyi i kolczyk w lewym uchu. Był on ubrany w ciemną koszulę i tego samego koloru spodnie. Na ręce miał pierścień rodowy, tak jak Avilles.

-Może przejdziemy do biura? - spytał się starszy Morvelli.

-Z chęcią - odparłem.

Wymiotować mi się chciało całymi tymi zwrotami, ale jak mus to mus.

*

Około godziny później

-Nie zgadzam się na takie warunki. Nie poślubię pańskiego syna. Mam już partnera i nie będę tego panu powtarzać po raz kolejny.

-Po co te nerwy. Przemyśl to Lukey. Nasz ród jest bardzo potężny.

-Słuszna uwaga, lecz nie poślubię pańskiego syna by zyskać waszą pomoc. Jestem już partnerem Alex'a.

-Black'a?!

-Tak - uśmiechnąłem się wrednie. -Mogę przystać na inne warunki, ale nie na te. Żegnam.

Wstałem z fotela i razem z Ray'em i Michael'em opuściliśmy posiadłość. Przez chwilę jeszcze w biurze czułem na sobie wściekły wzrok Avilles'a, a także zaciekawiony Carris'a.


*

Byłem wykończony. Miałem ochotę tyko położyć się na łóżku i zasnąć.

W mojej sypialni szybko przebrałem się w wygodniejsze ciuchy i wskoczyłem do łóżka. Powoli odpływałem, gdy poczułem zimny dreszcz na ciele, przez co otworzyłem oczy. Zdziwiłem się widząc ciemny pokój.

-Nie mogłem się pojawić wcześniej. I skoro byłeś zmęczony to zrobiłem to jak za starych dobrych lat -usłyszałem za sobą i odwróciłem się by ujrzeć siedzącego w wielkim fotelu Alex'a.

-Dobrych? -spytałem podchodząc do niego. Szatyn skrzywił się ledwo zauważalnie.

-Tak się mówi -mruknął, po czym wyciągnął dłoń, którą chwyciłem. Chłopak przyciągnął mnie i usadził na swoich kolanach. Siedziałem patrząc w te zielone oczy -Więc o czym chciałeś wcześniej porozmawiać?

-Wysłałem list to Morvellich. Jeśli wszystko pójdzie dobrze za niedługo się z nimi spotkam - powiedziałem. -Jak tam dzisiejsze poczynania w stosunku do księgi Nekromantów?

-Wszystko jest na dobrej drodze. Najtrudniejsze przede nami. Oni nie lubią obcych i mojego ojca. Ich wspólnota żyje sobie oddalona od wszystkich i pragnie by tak pozostało, więc nie wiem jak zareagują jak pojawimy się u nich. -powiedział i posłał mi lekko zmęczony uśmiech.

-To w miarę dobrze - podziałem i położyłem głowę w zagłębieniu szyi chłopaka. -Nie zabij mojego braciszka...

-Za kogo mnie masz? Jakbym śmiał -powiedział z nutką rozbawienia -Zabranie go ze sobą ogranicza jego styczność z moją księżniczką, czyli minimalizuje szanse na to, że zostanę dziadkiem.

-A to by cie postarzyło, Diable - zaśmiałem się.

-I nie lubię małych, wrzaskliwych bachorków. Dodaj do tego geny twojego brata i to dziecko by było najbardziej męczącym wnukiem świata. -powiedział gładząc moje plecy. Wtuliłem się w niego czując się cholernie dobrze. Brakowało mi tego przez te 10 lat. Jego bliskości, dotyku, śmiechu. Cieszyłem się, że wreszcie może będzie dobrze, a on będzie przy mnie już na zawsze.
Chociaż nasze dzieci były by słodkie. Takie małe Lukey'e i Alex'ie. -O czym ty myślisz? - zaśmiał się chłopak, a ja zakląłem w myślach za brak ostrożności.

-No co? Takie małe Lukusie i Alexie... Słodkie i cholernie niebezpieczne. Czego tu nie kochać?

-Aw odezwała się w tobie twoja kobieca część. Niestety muszę zniszczyć twe marzenia na nasze małe stworki. Mężczyźni nie mogą zajść w ciąże -powiedział mi do ucha -Ale wiesz zawsze możemy spróbować. Zawsze jest ten wyjątek od reguły...

-Nie wiem czy to już nie będzie przesada z tym łamaniem zasad. Już tyle razy je złamaliśmy, że Lucek się na nas obrazi...  - powiedziałem. - Ale ostatni raz nie zaszkodzi! 

Zaśmiałem się i zacząłem całować zielonookiego. Ten mruknął aprobująco w moje usta i pogłębił pocałunek.

-Nie zrobimy tego tu Aniołku -mówił między pocałunkami -A jutro jest pełnia, więc też wolę byś trzymał się z daleka...

-Nooo dobraaaa - jęknąłem przeciągle w usta chłopaka. - Więc jak wrócisz...

-Masz chcice kochanie? -zapytał ze śmiechem biorąc moją twarz w dłonie. Przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze.

-Ty zacząłeś -fuknąłem.

-Jasne zrzuć wszystko na mnie -powiedział wyraźnie rozbawiony -Zrobimy to w rzeczywistości jak wrócę z zabójczej wycieczki. Jutro rano wpadnę na chwilę bo muszę cię o coś bardzo ważnego spytać, a potem niestety będę znikał.

-A nie możesz się teraz zapytać? -w odpowiedzi otrzymałem tajemniczy uśmiech, który był cholernie seksowny.

-Wtedy nie będzie już tego efektu.

-To teraz przez to nie zasnę... 

-Poczytam ci i zaśniesz - uśmiech nie schodził mu z ust. -Masz pomysł czy mam wybrać?

-Możesz coś poszukać o rodach szlacheckich. Dzięki temu będę miał więcej pomysłów na warunki sojuszów.

-Ew nudy, ale jak chcesz księżniczko -mruknął i po chwili już leżałem w ciepłym łóżku z głową na brzuchu Alex'a, który miał w rękach jakąś książkę o bordowej okładce i złotym tytułem. Szatyn zaczął czytać spokojnym tonem:

 "Rody powstały z myślą, by były podporządkowane władcy. Na przestrzeni wieków jednak rody same w sobie zaczęły tworzyć elitę..."

"Zawierając sojusze starali się utrzymać swoją wielkość. W razie ataku na członków danego rodu wiedziaeli, że mogą liczyć na wsparcie.
Sojusze zazwyczaj pieczętowane małżeństwem dziedziców były dość częste. W ten sposób oba rody były potężniejsze i zyskiwały przewagę nad innymi..."

"...spory między rodami często kończył się jakąś umową między głowami rodów bądź otwartą wojną, wrogością wszystkich potomków..."

"Warunki sojuszów zazwyczaj koncentrowały się na korzyściach obu stron. Ochrona, moc, pieniądze. Różnie, ale zawsze chodziło o zysk..."

W którymś momencie po prostu zasnąłem.



 *--*--*--*--*--*--*--*--*

*Romeo i Julia - W. Szekspir
** W.Szekspir

środa, 10 lutego 2016

TOM III ROZDZIAŁ 13

ALEX

Biegłem szybko starając się dogonić Siv'a. Wyczuwając za plecami Ray'a przeturlałem się w bok i strzeliłem. Trafiłem go i z uśmiechem tryumfu wznowiłem bieg. Wiedziałem, że miałem aktualnie trochę czasu zanim chłopak wróci do gry. Do końca pierwszej tury zostało około 10minut.
Już po chwili musiałem uciekać przed Lu. Gdy mijałem jakąś postać i strzeliłem chyba nie trafiłem, ale za to zyskałem jeszcze jedną osobę chcącą mnie trafić.
W ten o to sposób ostatnie minuty spędziłem uciekając, turlając się i robiąc co w mojej mocy by nie zostać zabitym tym przeklętym laserem. 

*

-Wygrałam! -krzyknęła radośnie Sophie. Spojrzałem na nią z rozbawieniem.

-Może dlatego, że Nex cię ubezpieczał kochana? -zapytał Uriel i wszyscy zachichotali na widok rumieńca na policzkach srebrnowłosego.

-Widać, że to prawdziwa miłość -wymruczałem obejmując Luke'a -Bo ta cholera za to uwzięła się na mnie.

-Skarbie jak byś zawarł z kimś sojusz nie miał byś tylu wrogów - złotooki uśmiechnął się do mnie. 

-Idziemy na pizze?  - spytał Siv. 

-Jasne, możemy iść-  powiedziałem. Ruszyliśmy do jakiegoś baru. Niektórzy poszli tańczyć przed czekaniem na zamówienie, a po prostu zajęła stolik.

*

Wszyscy wygodnie rozsiedliśmy się na kanapach po zjedzeniu posiłku. Gdy prawie wszyscy poszli tańczyć  zostaliśmy sami z Lu. Chłopak usiadł mi na kolanach i oparł głowę o moją szyję. Zacząłem z nudów bawić się jego dłonią, gdy w oczy rzucił mi się sygnet. Widziałem go dziś, gdy przyszliśmy na Olimp, ale nie pytałem się od kogo go ma.
Wydaje mi się, że gdzieś go widziałem. Pewnie z którejś z ksiąg. 

-Od kiedy nosisz ten pierścień? Nie przypominam sobie, byś go kiedykolwiek miał. 

-Dostałem go niedawno.

-Yhmmm -mruknąłem pogrążając się w myślach. Moja ciekawość mnie kiedyś wykończy, pomyślałem. Wiedziałem, że nie spocznę dopóki nie będę wiedział z czym mi się kojarzy ten sygnet. Po prostu coś mi mówiło, że to ważne i powinienem to wiedzieć. A ja ufałem swoim instynktom. Zazwyczaj ratowały mi życie.

-Ej! Mike stawia kolejkę! Chodźcie!- krzyknął Ray.

-Idziemy?- spytał się mnie Luke.

-Nie powinieneś tyle pić. 

-Ostatni raz?- zrobił najsłodszą minkę jaką widziałem u niego.

-Nie pije -oznajmiłem podnosząc się i ignorując spojrzenie Lu ruszyłem w kierunku naszych towarzyszy.

Brunet razem z trójką przyjaciół zaczęli się wygłupiać i pić.
*Czuję się pominięty* usłyszałem głos Colina w myślach.
*Przecież odesłałem twoją miłość, nie mów, że ma wam jeszcze towarzyszyć* powiedziałem biorąc łyk coli.

*Jakoś przeżyję. Jest u mnie Amoxtil. Pyta się "czy tylko mu ten pierścień wydaje się znajomy?". Jaki pierścień?*

*Nie tylko. Możecie zacząć szukać w moich księgach. Coś czuję, że ten sygnet nie zwiastuje niczego dobrego...* upewniłem się, że chłopaki nie robiąc nic zagrażającego życiem i wróciłem do rozmowy *Luke ponoć go od kogoś dostał. Jeśli będą pić tak dalej to po północy przywlekę ich nieprzytomne ciała. Przyślij tylko Evry'ego bo sam nie dam rady, a Nex się gdzieś ulotnił z moją córką i Al'em. Tak samo mój brat i Siv*

*Czyli mam rozumieć, że tylko ty jesteś trzeźwy?*

*Dokładnie*

*

Nie myliłem się. Cała czwórka o pierwszej ledwo stała na nogach. Gdy przybył Evry miałem ochotę tłuc głową o ścianę po ich wygłupach. Demon doprowadził do tego, że przez kolejne półtorej godziny próbowałem doprowadzić ich do względnego spokoju.
Przenieśliśmy się i gdy już każdy wylądował we własnym łóżku udałem się do mojego gabinetu. Oczywiście Evry siedział przy Luke'u.

W moim biurze zastałem stosy książek i dwójkę całujących się mężczyzn.

-Serio dopiero teraz? I to w moim gabinecie? -zapytałem przyglądając się otwartym książką.

-W ten sposób przynajmniej widać, że coś robiliśmy -powiedział radośnie Amoxtil -Co z chłopakami?

-Zalani w trzy dupy -mruknąłem podchodząc do jednego z ostatnich stosów. Na jednej stronie był szkic i dopiero po dłuższym przyjrzeniu dotarło do mnie, że to to czego szukaliśmy. -Udało wam się.

-No to czytaj!

-Pierścień rodowy Morvelli'ch. Został stworzony przez przodka...ble, ble, ble...Wzorował się na...kolejne, ble, ble, ble...O! Najczęściej zostawał wykorzystywany do wymian królewskich w celu sojuszu. Ma on cenne właściwości...pobiera moc nosiciela, gdy ten jej ma za dużo. Można użyć wtedy zapasów mocy do szybszego leczenia ciężkich ran. 

-Wymian królewskich? -zapytał Colin opierając się o Amoxtil'a.

-Do zeswatania dwóch przedstawicieli rodów, by pogodzić królestwa lub nawiązać sojusz. -wytłumaczyłem.

 -Ale przecież Luke...-zaczął blondyn. Pokręciłem głową wiedząc o co mu chodzi.

-Jest moim partnerem w świecie Podziemi, ale normalnie to nic nie znaczy...

-Chcesz powiedzieć..?

-Jest wolny. -powiedziałem starając się ukryć zranienie.

-To znaczy, że co? Ma zamiar się chajtnąć z jakimś dziedzicem rodu Morvelli'ch, a ciebie wykorzystuje?! -zapytał oburzony błękitnooki. -Gdzie on jest? Zabije! I to ciebie nazywa dupkiem...

-Spokojnie Colin. Ja...muszę coś załatwić -zacząłem się cofać do wyjścia -Luke jest u mnie z Evry'm.

-Mam z tobą iść? -zapytał ostrożnie Amoxtil. Pokręciłem głową i zniknąłem.

Czułem się zraniony i lekko wykorzystany. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Morvelli nie nawiedzili Black'ów. Dwie strony barykady.
Ruszyłem uliczką ciemnego parku. Gdy wyszedłem na ulicę rozejrzałem się i ruszyłem w kierunku mieszkania Riny. Dziewczyna przepisała je na mnie i zabezpieczyła tak, że nikt mnie nie znajdzie.
Zapewni mi trochę czasu na pozbieranie się.

*LUKE* 

Nagła fala lodowatej wody mnie zbudziła. Otwarłem szeroko oczy i po rozejrzeniu się, stwierdziłem że jestem u Alex'a w pokoju. 
Colin stał przy drzwiach i miał minę jakby planował mój pogrzeb.

-Co ty taki nie w sosie?- spytałem.

-Oprócz tego że wiem o twojej zdradzie i planach pogrzebu, to całkiem... spoko.

-Jakiej zdrady? I jaki pogrzeb?

-Twój pogrzeb, gdy cię zabiję. A co do tego pierwszego...O Morvellich! Jak możesz zdradzać Alex'a z jakimś gnojkiem od nich?! Ty...!

-Zanim dokończysz tą cudowną rozmowę, powiedz po czym to wywnioskowałeś?

-Ten pierścień to oznaka wymiany królewskiej, a ta wymiana oznacza...

-Wiem co ona oznacza Colin. Zawiodłem się na tobie, że coś takiego o mnie wymyśliłeś. Nie mógłbym czegoś takiego zrobić Alex'owi. Masz rację tylko do jednego, chcę zawrzeć sojusz z rodem Morvellich.

-Może ty tak, ale oni chcą małżeństwa -warknął blondyn. -Pierścienie rodowe są jak obietnica. Ich ród zapewni ci ochronę, wsparcie, pomoc czyli "sojusz", za to ty chajtniesz się z dziedzicem majątku. Jestem tego pewien bo przeczytałem to w każdej księdze zanim tu przyszedłem.

-Więc nie będę z nimi miał sojuszu - powiedziałem. Chłopak otwierał usta, gdy ręka Amoxtil'a zasłoniła mu je.

-Co już zdążyłeś powiedzieć?

-Mhhymfp...

-A! Polizałeś mnie! -obruszył się granatowowłosy. Colin wyglądając na zadowolonego z siebie cmoknął go w policzek. Widząc moją minę parsknął śmiechem.

-Towarzystwo Alex'a na wyspie skończyło się dla mnie tym, że zaznajomiłem się z jak to twój Diabełek ujął "sadystyczną świnią bez serca, która kpi z niego tymi radami..."

-Miał wtedy lepszy dzień -mruknął z szerokim uśmiechem srebrzystooki.

-A gdzie on tak w ogóle jest? -zapytałem.

*ALEX*

Ziewnąłem zamykając książkę. Spojrzałem na zegarek i zakląłem. Zabiją mnie! Umrę straszną śmiercią...
Szybko zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem biegiem do wyjścia.

Wpadłem zdyszany do sali, w której miało być zebranie. Oprócz wymaganych osób był tam jeszcze zdenerwowany Hades, Evry, Amoxtil, Colin i oczywiście Luke. Przełknąłem ślinę.

-Gdzieś ty był?! -warknął mój ojciec.

-Przepraszam, przepraszam! Zasiedziałem się -wytłumaczyłem.

-Zasiedziałeś się?! My się tu martwimy o twój tyłek, a ty się gdzieś lenisz? -warczał mój ojciec. Zaraz zacznie toczyć pianę z ust, pomyślałem kładąc rzeczy, które wziąłem ze sobą na stole.

-Szukałem czegoś co mogło by być przydatne -mruknąłem i rzuciłem w szczerzącego się radośnie Hakael'a rulonem notatek. 

-Czego? - spytał ojciec. Wzruszyłem ramionami.

-Czegokolwiek.Wszystko się może kiedyś przydać -powiedziałem przeszukując stosik -Evry bądź moim kochaniem i zdobądź z narażeniem życia księgę o Nekromancji wśród starych kultur i ras.

-Em...Kochankiem?

-Nie przekonałem cię tym? -zapytałem. -Starałem się...

-A co do tej księgi... Wiesz jak to cholernie będzie niebezpieczne? Serio nie mam nic do nekromantów, tylko oni tak trochę mają do mnie. A szczególnie ten jeden., który ma w posiadaniu tą księgę.

-Okey, nie to nie.Tatusiuuuuu...

-Co chcesz?

-Zastąp mnie. Przez trochę -powiedziałem robiąc ładne oczy.

-Masz od tego Colina - powiedział. -Muszę załatwić sojusze wśród rodów szlacheckich. Szczególnie muszę porozmawiać z Avilles'em de Morvelli, a to będzie dość ciężka rozmowa.

W ułamku sekundy Luke zbladł, a ja prawie spadłem z krzesła. 

-Morvelli'm? 

-No tak...To silny ród i przyda nam się z nimi pokój. Choć bardzo za sobą nie przepadamy.

-Nie dopowiedzenie stulecia. Nienawiść wielopokoleniowa to jest to. Plus jego syn wciąż jest wściekły za tą walkę -powiedziałem z błyskami w oczach. -Ale jak chcesz. Colin, zastąp mnieeee...

-Przez tydzień będziesz sobie sam robił papierkową robotę - odpowiedział. 

-Dobra - mruknąłem.-Potrzebuję broń, wszystko co wiemy o tamtejszych Nekromantach, może jeszcze kogoś oprócz mnie z ich umiejętnościami...

-Weź Nex'a - odezwał się wreszcie Luke. Spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem.

-To będzie ciekawe. Amoxtil zostajesz by Colin nie wysiadł mi tu. Evry i tak cię biorę bo mnie bawisz...

-Chętnie będę ci towarzyszyć -wymruczał Seth z drapieżnym uśmiechem i pożądaniem w oczach.

-Wolałbym jednak gdybyś został - warknął Luke. Otworzyłem zdziwiony usta.

-Synu masz głupi uśmiech na twarzy -mruknął mój ojciec.

-Bo ON jest o mnie zazdrosny -powiedziałem wciąż oszołomiony, ale z uśmiechem na ustach.

Złotooki fuknął i wyszedł z sali. Wstałem szybko by za nim pójść, ale powstrzymała mnie dłoń ojca na ramieniu.

-Porozmawiam z nim, ty się zajmij wreszcie spotkaniem.

-Serio? Chcesz z nim pogadać?-

-Tak.

-Nie zabij go ani nie okalecz -powiedziałem mrużąc na niego oczy, gdy wyszedł spojrzałem po zebranych. -Seth zachowaj swoją chcice bo powoli czuję się jakbyś wyobrażał sobie nas w czasie dzikich seksów.

-Trafiłeś -mruknął z lubieżnym uśmiechem.

-Lucyferze...Dość! Mam poważne zamiary co do Luke'a. -powiedziałem z powagą, a po chwili zacząłem spotkanie.
Zapowiedziałem swoją nieobecność i po długiej rozmowie zgodziłem się by Seth wraz z Evry'm i Nex'em mi towarzyszył.


wtorek, 9 lutego 2016

TOM III ROZDZIAŁ 12

LUKE 

Gdy wysiedliśmy z gondoli przenieśliśmy się nad jakieś jezioro. Na niebie widniały już piękne, jasne gwiazdy. Tafle jeziora oświetlał ubywający księżyc. Nie zauważyłem wcześniej, ale blisko jeziora była biała, drewniana altanka. Wokół niej były położone świeczki, które dopełniały romantyczną atmosferę. 

-Jezioro? 

-To właśnie nad jeziorem się w tobie zakochałem - zielonooki zbliżył się do mnie i pocałował mnie w policzek. 
Nadal czułem jakby się opierał, bał. Nie chciał mi zrobić krzywdy. 

-Jak wypływaliśmy to uczepiłeś się mnie jak ośmiorniczka -mruknął ciągnąc mnie do altany. -I jak tu się nie zakochać?

-Jesteś wredny -powiedziałem ze śmiechem. 

-Oj tak, ale to nieuleczalne -odparł siadając na rozłożonym kocu i poduchach.

Usiadłem obok niego i oparłem głowę o jego ramię.

-Nie chcę cię stracić. Nie chcę tego wszystkiego przeżywać na nowo.

-Wiem. Dlatego daje ci to -chłopak podał mi średniej wielkości, czarne pudełko. Gdy je otworzyłem zobaczyłem nieśmiertelnik z napisem "ALEX&LUKE FOREVER" i złożoną kartkę. Gdy spojrzałem na niego wyciągnął spod koszuli taki sam nieśmiertelnik tylko nasze imiona były na odwrót. -Na kartce masz opisany rytuał, który w razie potrzeby znajdzie mnie. Chociaż nie zamierzam ani uciekać, ani ginąć.

-Dziękuję - powiedziałem i pocałowałem go. 

Usiadłem w rozkroku na jego nogach. Ręce wplotłem w jego włosy i wpatrywałem się w niego. 

-Zabije każdego z listy, wtedy wizja się nie spełni - powiedziałem. Szatyn zaśmiał się odchylając głowę lekko do tyłu.

-Wierzę, że byś to zrobił. Ale zanim zaczniemy ganiać po świecie za nimi dajmy sobie czas na normalne życie. Za dwa tygodnie  kończy się sierpień, zróbmy ognisko dla wszystkich. Dopóki nie spadnie śnieg jestem bezpieczny.

-Nigdy nie będziemy mieć normalnego życia...Ale masz racje, takie ognisko każdemu się przyda.

-Ja zawsze mam rację, nawet jak nie mam racji -powiedział z uśmiechem i przytulił mnie.

Położyliśmy się obaj na poduszkach. Między nami panowała przyjemna cisza, która była tylko przerywana dźwiękiem natury.

*

Obudził mnie głos szatyna.

-Wstawaj musimy wracać zanim zaczną nas szukać -powiedział przeciągając się. Spojrzałem na niego z chęcią mordu. -Odstawię cię do sypialni i pójdziesz spać dalej, Aniele.

-Jesteś złym Diabłem -mruknąłem podnosząc się do pionu. Czułem obolałe mięśnie -Nigdy więcej spania na ziemi.

-Czyżbyś był obolały? -zapytał przymilnie szatyn. Posłałem mu swoje najbardziej zabijające spojrzenie. Chłopak roześmiał się i przyciągając mnie do siebie. -Spokojnie wracamy.

Gdy tylko pojawiliśmy się w pokoju zostałem rzucony na łóżko i okryty kołdrą. Alex ziewnął i spojrzał na mnie. Pocałował w czoło i ruszył do drzwi.

-Dobranoc Lu.

-Zostańńń... - powiedziałem ziewając.

-Muszę za godzinę być w Podziemiach. Jak skończę to przyjdę by z Al'em iść na paintball'a, więc widzimy się za niedługo.

-No dobrze - powiedziałem i wysłałem mu uśmiech. -Dobranoc.

-Bayo! -powiedział znikając. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że dupek obszedł moje zabezpieczenia. Fuknąłem zakopując się w ciepłej pościeli. Muszę coś wymyślić później.

Leżałem przez dwie godziny obracając się z boku na bok. Nie potrafiłem zasnąć. Jakieś uczucie nie pozwalało mi zmrużyć oczu. Wstałem i szybko pobiegłem do pokoju Al'a. 

Chłopiec wyglądał tak strasznie krucho. Jego drobniutka sylwetka była skulona w kacie dużego pokoju. Stanąłem obok niego i wziąłem go na ręce cicho uspokajając. Szloch chłopczyka po chwili ustal. Wytarłem mu łzy z policzek i przytuliłem mocniej.

-Skarbie? Co się stało?- spytałem.

-Ktoś tu był...On był straszny...Lu, on coś przyniósł... - wyszeptał i drżąca rączką pokazał na stoliczek.

Stała tam mała, czarna szkatułka. Była podłużna. Na bokach miała srebrno-złote zdobienia. 

-Już spokojnie...Jestem tu. Spróbuj zasnąć, a jak chcesz możesz spać u mnie. Ja muszę...coś sprawdzić.

-On mówił coś o tobie...Lusiu nie chce by ci się coś stało...

-Nic mi się nie stanie. Nie martw się Al. Dam rade.

Biorąc go na ręce, wziąłem także szkatułkę. Musze sprawdzić co to.

*

/Szanowny Panie Whitman,

Nie znasz mnie, ale ja znam cie bardzo dobrze. Obserwuje cie i nie mogę się nadziwić. 
Cóż pragnę tylko na początek wspomnieć, że nikt nie może się dowiedzieć o tym liście.

Nie chce Pana po nie właściwej stronie. Chce zaproponować sojusz. Gdybyś przystał na ta propozycje, bardzo bym się ucieszył. Nie potrzebuje kolejnych ważnych, martwych osób.

Czekam na odpowiedz.
Aviles de Morvelli/

Przełknąłem ślinę. Przydali by nam się silni sojusznicy. Obawiałem się jednak o ten list. Włożyłem go do jednej z ksiąg, by nie dostał się w niepowołane ręce. Skierowałem wzrok na czarna szkatułkę.
Delikatnie opuszkami palców przejechałem po wieczku i powoli je otwarłem. W środku znajdował się piękny sygnet.  
Był cały czarny. Kształtem był upodobniony do kobry. Oko węża było z rubinu, jego łuski połyskiwały zlotem.
Musiał kosztować majątek. Nie miałem pojęcia czy go założyć. Zauważyłem jeszcze katem oka karteczkę w szkatułce.

/To od mojego syna. 
 Chciałby cie poznać Panie Whitman./

Gdy usłyszałem zbliżające się kroki natychmiast schowałem szkatułkę i listy. Instynktownie wsunąłem sygnet na palec.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i wszedł przez nie Alex. Zanim drzwi się za nim zamknęły rozejrzał się jeszcze.

-Pomóż mi moje Lusiątkooo -powiedział pierwszy raz z proszącą minką. Gdy jego wzrok spoczął na mojej dłoni w jego oczach pojawiła się konsternacja.

Schowałem dłoń do kieszeni bluzy i spojrzałem na niego.

-W czym Ci pomoc Alexiu?

-Alexandrze Black! Zachowujesz się niedojrzale! -usłyszałem i zobaczyłem podskakującego szatyna.

-Oni chcą bym miał ochroniarza -szepnął patrząc podejrzliwie na drzwi.

-A kim jest ten szczęściarz?

-Moim koszmarem -odparł idąc w stronę łóżka i położył się obok Al'a. Nagle w pokoju pojawił się przystojny mężczyzna o srebrzystych oczach i przydługich granatowych włosach. Opalona skóra, umięśniona sylwetka. Musiałem przyznać był cholernie seksowny.

-Alex ja rozumiem, że...

-Cii... dziecko śpi -mruknął zielonooki patrząc na wczepiającego się w niego chłopca. -Amoxtil cholerny wrzód na tyłku i wyznaczony przez przypadek na mojego ochroniarza. Luke mój partner, który ma mnie za dupka.

-Miło poznać - wysłał mi uśmiech i podał dłoń.

-Vice versa - uścisnąłem dłoń. -A co do tego "chronienia" Alex'a...Jesteś pewien, że wytrzymasz? 

-Dam radę - wyszczerzył się.

-No cóż okey... Idę wziąć prysznic, przebiorę się i możemy iść na śniadanie.

-Jest po drugiej po południu Lukey -powiedział ze śmiechem Alex.

-To pójdziemy na obiad. Czepiasz się -fuknąłem wchodząc do łazienki.


Gdy wróciłem do pokoju zobaczyłem Alex'a w wersji sześciolatka i obudzonego Al'a wpatrującego się w swoją dłoń na dłoni Blacka. Przy drzwiach stał  Amoxtil.

-Co robicie? -zapytałem.

-Uczę jak wytworzyć ogłuszający kogoś impuls mocy -mruknął Alex. Po czym posłał uspokajający uśmiech Al'owi -Idziemy jeść smyku?

Nie zmieniając swojego wyglądu chwycił dłoń młodszego i wraz z nim ruszył do drzwi.

*

-No wreszcie jesteście! Em...Luke kto to?- spytał Ares.

-Ten bachor obok Al'a to...No cóż Alex, potrafi zmieniać wiek. Ten drugi to Amoxtil, jego ochroniarz i przyjaciel -wyjaśniłem i usiadłem na swoim miejscu. Po mojej prawej usiadł Alex, a obok niego Al i Amoxtil. Po mojej lewej usiadł Nex z Sophie. Na obiedzie także byli: Ares, Afrodyta, Rose i jej mężulek, Ash, Michael, Ray i Siv z Uriel'em na co ogromnie się zdziwiłem.

-No to smacznego - powiedziałem, gdy na stole pojawiły się już wszystkie dania. Wszyscy zaczęli spożywać posiłek. Oprócz mojego Diabła, który pił kawę i wpatrywał się ze zmarszczonymi brwiami w męża Rose. Potem szepnął coś do Al'a, który ochoczo pokiwał główką. Już po chwili usłyszałem zaskoczony krzyk. Wszyscy spojrzeli na klnącego Marco.

-Mógłbyś się powstrzymać tu jest dziecko. Twoje w dodatku -oznajmił Alex. Zielone oczy Marco wbiły się w niego.

-Nie twoja sprawa jak się wysławiam.

-Nie lubisz mnie -oznajmił wesoło szatyn biorąc łyk napoju.

-Skąd ta myśl? -zapytał chłodno mężczyzna.

-Twoje emocje idioto.

-Inteligencją to nie grzeszysz Marcusiu - powiedziałem słodko. 

Moja siostra od razu mnie spiorunowała wzrokiem.

-Idź się pieprzyć z księciuniem - warknął Marcus.

Wkurzyłem się, a moja moc odepchnęła go od stołu. Chłopak został przyciśnięty do ściany i zaczął się dusić.

-Lu, dość - usłyszałem głos Alex'a przy uchu. 

Puściłem bladego chłopaka. Za to podszedł do niego już normalnego wzrostu szatyn i pociągnął do drzwi.

-Za chwilę wracamy -powiedział zanim wyciągnął  mężczyznę z jadalni.Gdy drzwi się zamknęły odezwała się Rose.

-Co z tobą nie tak Lu?!

-Ze mną wszystko w porządku -odpowiedziałem. -Nie wiem co ty w nim widzisz.

-To Alex go sprowokował! -broniła swojego męża brunetka. Szatyn jakby wiedząc, że o nim mówią pojawił się z Al'em w ramionach. Zdziwiłem się bo nie zauważyłem by chłopiec wychodził.

-Jest dorosłym mężczyzną, który dał się sprowokować łatwej zaczepce. -powiedział odsuwając się na bok by blady Marco mógł wejść do sali. Mężczyzna ominął Alexa szerokim łukiem.  -A ty byłaś tak zajęta bronieniem jego dupy, że nie zauważyłaś wyjścia własnego dziecka.

-Nie pozwalaj sobie Alexandrze.

-Rose mówię prawdę,  a twój wspaniały Marco niech już nigdy nie podnosi głosu na Al'a bo nie będę taki miły, a teraz wybaczcie idziemy się bawić...

-To jest mój syn!

-Nie przeczę -powiedział spokojnym tonem zielonooki -Ale to nie znaczy, że ma stracić dzieciństwo na zajęciach. Aresie oświeć Luke'a ze wspaniałą nowiną byśmy mogli wreszcie ruszyć na paintball.

-Co? -zapytałem patrząc na ojca. Ten posłał mi przepraszające spojrzenie.

-Zdecydowałem, że będziesz miał ochroniarza...

-Innymi słowy zgadał się z moim ojcem. I stwierdzili, że łatwiej przyjmiemy to jeśli obaj będziemy mieli własny koszmar. -powiedział Alex stając za mną.

-Zdecydowałem, że twoim będzie Marco...

-CO?! -wrzasnąłem. -On nie będzie moim ochroniarzem! Nawet dziecko ma od niego więcej rozumu!

-Luke, już zdecydowałem...

-Jestem pełnoletni, mam prawo o tym decydować. 

-Luke, nie będę się powtarzał...

-Ja także. Jestem twoim władcą i nie masz prawa decydować o moim bezpieczeństwie.

-Lukey wdech wydech -mruknął Alex i spojrzał na Aresa -Ja bym radził zmienić po prostu osobę Aresku. Marco nie będzie chętny by przebywać ze mną w jednym pomieszczeniu, a znając Luke'a wykorzysta to i uczepi się mojej osoby -spojrzałem na niego oburzony, ale widząc jego minę domyśliłem się, że daje mi pomysły.

-Amoxtil może być naszym ochroniarzem, a jeśli będę musiał coś załatwić zawsze może "pilnować" mnie Ash lub Nex - powiedziałem już spokojniej.

-Weźmiemy jeszcze Evry'ego i będzie jak to mówi Luke "cacy". A teraz Sophie, Nex, Ash, Michael, Ray i Siv z Uriel'em idziemy się bawić z dzieciakami -powiedział Alex. 

-Yep!

-Czyli mamy wolne?-spytał nagle Ash jakby dostał olśnienia.

-Tak. Macie tydzień wolnego. Co wy na to? -odpowiedziałem, na co chłopaki przybili sobie piątki.

-Jasne!

-No to wszystko cacy! Pędzimy na paintball! 

*


poniedziałek, 8 lutego 2016

TOM III ROZDZIAŁ 11

ALEX

 Patrzę na te ruiny stworzone przez człowieka
Drżę, kiedy uświadomię sobie, ze to koniec
Co raz bardziej i bardziej zastanawiam się co mogliśmy zrobić
Ale zamiast tego płacimy za wojnę która nie będzie wygrana
Tak, płacimy za wojnę, która nie będzie wygrana

Stoję na popiołach tego, co kiedyś kochałem
Na wspomnieniach złamanego serca
Teraz jestem samotny w ciemności

Wyszedłem z łazienki śpiewając. Podszedłem do szafy, by wyciągnąć ubranie na trening z dzieciakami.
Wiem, że jest jakieś wyjście, kiedy zniknie cała nadzieja
Znajdź swoje światło w nowym świcie
Ale nie możesz robić tego sam

Szukam pocieszenia w tym zniszczeniu,
które kiedyś nazywałem domem
Ale moje próby złożenia życia do kupy opuściły mnie
Nie mogę naprawić tego co się już stało
Kiedy niebo jest tak czarne jak grunt, po którym stąpam

Zamknąłem szafę z ubraniami w rękach. Kręcąc się śpiewałem dalej.

Nie mogę się temu poddać
Muszę zastanawiać się co mogli byśmy zrobić
Muszę myśleć
Ale zamiast tego płacimy za wojnę która nie będzie wygrana

Wiem, że jest jakieś wyjście, kiedy zniknie cała nadzieja
Znajdź swoje światło w nowym świcie
Ale nie możesz robić tego sam

Położyłem ubrania na łóżku i ściągnąłem z bioder ręcznik rzucając go na ziemie. 

Myślisz, że to koniec?
Mylisz się
To początek nowej generacji

Stoję na popiołach tego, co kiedyś kochałem
Na wspomnieniach złamanego serca
Teraz jestem samotny...

-Bo sam tego chcesz -usłyszałem i będąc w samych bokserkach odwróciłem się do drzwi. Stał tam Luke, a za nim Colin. Czułem ich emocje. Przełknąłem ślinę i wróciłem do ubierania się.

-Co chcecie wiedzieć? -zapytałem, wiedząc, że jest to jedyne wyjście przed kłótnią. Nie miałem dzisiaj ochoty na takie ekscesy.  

-Czemu się poddałeś? Mogę ci pomóc, ale ty wolisz odsunąć wszystkich od siebie i iść na pewną śmierć.

-Nie poddałem się, nie chcę po prostu znów patrzeć na śmierć bliskich mi osób. -powiedziałem już w pełnym stroju. Sięgnąłem pod łóżko wyciągając pudełko, w którym trzymałem broń. Z nią przy pasie ruszyłem w kierunku drzwi.-Eh... przesuniecie się?

-Alex. Nadal nie uważasz, że dość już kłamstw i zatajania prawdy?- widziałem smutne złote oczy, które się we mnie wpatrywały. -Nie chcę widzieć twojego ciała, martwego. Chcę ci pomóc.

-Wiem, doceniam to. -powiedziałem patrząc na nich -Ale zrozum, że twoje martwe ciało też nie napawa mnie optymizmem, a teraz możecie mi truć całą drogę do sali.

-Ja mam pracę do zrobienia - powiedział Luke. -Nie potrzebujesz mnie tu.

Chłopak zniknął w granatowych piorunach.

-Ahamm to było dziwne. -wyszedłem na korytarz -A ty paplo przenieś się i wyciągnij od twojego chłopka księgę, którą potrzebuję.

-To nie mój chłopak!

-Jasne...

*

-Musicie się skupić. Wyobrazić sobie jak wasza moc was otacza, przemieszcza się...-tłumaczyłem patrząc na siedzące po turecku dzieciaki. Od godziny próbowałem im wytłumaczyć jak uzewnętrznić moc. Nadać jej kształt. Pokazałem im jak u mnie powstają płomyki.

-Evry wytłumacz im to bo ja już tracę poetyckie metafory -jęknąłem po następnej godzinie bez efektów. -Plus Colin wrócił. Jeśli nie dadzą rady przez następną godzinę daj im spokój i zrób normalny trening.

Wyszedłem z sali i ruszyłem do gabinetu.

*tydzień później*

-Może skontaktuj się z Wyrocznią? -spytał Uriel idąc koło mnie przez las. Kolejny punkt zaczepienia legł w gruzach i kończyły nam się opcje.

-Myślisz, że źle robię nie mówiąc Luke'owi co zamierzam? -zapytałem ignorując jego pytanie.

-Starasz się w zły sposób tak bym to powiedział. Ranisz tym i siebie, i go.

-Chcę go chronić -odparłem, a mój brat spojrzał na mnie.

-To trzymaj się blisko. Wszyscy wiedzą, że jest twoim słabym punktem. Więc weź się w garść Alexandrze Black i go przeproś.

-Nienawidzę cię -mruknąłem wiedząc, że ma rację.

*

Z bukietem białych róż przemierzałem korytarze Olimpu.

-Alex? -usłyszałem dziecięcy głos i poczułem oplatające moje nogi ciało.

-Witaj mój imienniku -powiedziałem z uśmiechem patrząc na Al'a.

-Po co ci kwiatki?

-Będę naprawiał błędy smyku. Wiesz gdzie jest Lu?

 -Tak, zaprowadzę cię!- powiedział radośnie biorąc mnie za rękę i ciągnąc w sobie tylko znanym kierunku. Przez całą drogę wesoło mówił mi o tym co robił i jak spędził dzień. Wreszcie otworzył drzwi i wciągnął mnie do pokoju, który okazał się gabinetem Luke'a. Ten właśnie podniósł na nas zdziwione spojrzenie.

-Przyniosłem ci Alex'a! -krzyknął radośnie chłopczyk wspinając się na kolana bruneta.

-Widzę właśnie. Co tu robisz?

-Przyszedłem przeprosić za swoje zachowanie -powiedziałem podając mu kwiaty.

Brunet posadził chłopczyka na fotelu, a sam wstał wpatrując się we mnie. Wziął do rąk bukiet i westchnął.

-Zamierzasz wreszcie powiedzieć mi prawdę?

-A czego jeszcze nie wiesz?

-Co planujesz? Nie patrz się tak na mnie. Znam cię i wiem że zawsze masz plan. -posłałem mu rozbawione spojrzenie.

-Próbowałem ich namierzyć, ale zawsze znikali zanim się tam pojawiłem. Aktualnie Uriel doradził mi rozmowę z Wyrocznią. A mój głębszy plan to zabić ich zanim oni zabiją mnie -odparłem opierając się o ścianę.

-Zbyt łatwe by się udało - włożył bukiet do wazonu. -Wiem za to jak ci pomóc...Zajmij się Al'em. Zaraz wracam.

Gdy wyszedł spojrzałem na chłopca. Na jego poważną minę przy tym wielkim biurku parsknąłem śmiechem.

-To co robimy?

-Będziemy assassinami i będziemy śledzić Nexia! -zamyśliłem się przez chwilę. Miałem się nim zająć więc...

-Dobra daj mi chwilę -powiedziałem i skoncentrowałem się na zmianie wieku. Gdy usłyszałem zdziwiony głos Al'a wiedziałem, że mi się udało.

-Czemu jesteś teraz dzieckiem? Bo to ty? Prawda?

-Tak wyglądałem, gdy miałem sześć lat -oznajmiłem z uśmiechem. -A teraz chodź mój Assassinie.

-Jej!

Chłopczyk pociągnął mnie za rękę i popchnął przed siebie. Gdy dotknął ręką ściany, ta ukazała przejście.

-A Lusiu też tak umie?- spytał zielonooki.

-Zmieniać wiek? Nie, przynajmniej z tego co wiem...Patrz! Mamy go -powiedziałem wskazując znikającego za zakrętem Nex'a.

-Pewnie idzie znów się całować z tą dziewczyną...bleee...

-Nie ma bata! -mruknąłem biegnąc wraz z Al'em za chłopakiem. -Może potśtamy go ognikami? 

Al od razu uśmiechnął się. 

-Jasne!

Już po chwili dusiliśmy się ze śmiechu patrząc na podskakującego Nex'a, gdy jakiś płomyk go dotknął.

-Luke! Przecież nic ci nie zrobiłem ostatnio -krzyknął do zbliżającego się chłopaka. Spojrzałem na zielonookiego z wielkim uśmiechem.

-Chyba powinniśmy uciekać -stwierdziłem.

-Co ty ode mnie chcesz?- spytał brunet.

-Potwierdzam!- krzyknął Al wesoło, gdy wzrok Lukey'a nas złapał.

-I po naszej karierze Assassinów -mruknąłem widząc jak Luke pokazuje Nex'owi na nas i oboje się do nas zbliżają.

-Kazałem ci go pilnować, a nie razem terroryzować Nex'a... - powiedział.

Wróciłem do swojego prawidłowego wyglądu.

-Co?? To... dziwne - powiedział zmieszany srebnowłosy.

-Mam potrzebne rzeczy. Możemy iść. A ty Nex pędź do Soph, bo znów będzie cię biła za spóźnienie - odparł Lu, lecz widząc mój wzrok od razu dodał. -Oj. Nie zabijaj go w myślach bo jest przydatny, a Sophie go kocha.

-Ale ja go nie kocham -mruknąłem biorąc Al'a na ręce. -I nie chcę zostać dziadkiem więc się wstrzymaj.

-My nie...

-SZA! Tu jest dziecko. I ja nie chce słuchać co robicie. To jest zbyt traumatyczne dla mojego umysłu.-powiedziałem z chichotem Al'a przy uchu. -A my młody pójdziemy później na laserowego paintball'a, co ty na to?

-Super! 

*

Złotooki położył na stół stos papierów.

-Co to?

-Lista osób po stronie Zeusa. Była pisana dziesięć lat temu, ale uzupełniłem ją. Skreślone osoby nie żyją lub są po mojej stronie. Stawiasz mi za to jakąś dobrą kolację. -skrzywiłem się na wspomnienie końca ostatniej kolacji.
Wziąłem notatki do ręki i po chwili dopisywałem lub zaznaczałem osoby. Robiłem tez dopiski do niektórych nazwisk. W połowie poszedłem po kawę.

*godzinę później*

-Skończyłem. Zawęziłem listę i podkreśliłem osoby których nie jestem pewien, te z krzyżykiem to te co na sto procent chcą mnie zabić. -powiedziałem przeciągając się na fotelu, na którym się rozwaliłem. Spojrzałem na patrzącego na mnie Luke'a. -A teraz ruszymy się stąd bo mnie dupa boli od tego siedzenia. 

-Mógłbym sprawić by dupa cię bolała od czegoś innego, Diable - mruknął pociągająco i pocałował mnie szybko. -No, ale najpierw kolacja!

-To dobrze bo zgłodniałem przez te papiery. I też zauważyłeś jak Zeus bazgrze?  -zapytałem wstając.

-Ta lista jest napisana "ładnie". Nie widziałeś jego prywatnych notatek.

-Masz do nich dostęp?

-Tak, co w tym dziwnego? Nie zdążył ich zniszczyć. To gdzie idziemy?

-Niespodzianka!

-Nienawidzę niespodzianek.

-Wiem -odparłem z radością -Ale ja uwielbiam wkurzać ludzi. A teraz zamknij oczęta i zaufaj mi.

-Za coo...

Objąłem go od tyłu w pasie i delikatnie pocałowałem jego szyję.

-Noo dobraa...Prowadź Diable.

 *

Pojawiliśmy się na placu świętego Marka we Włoszech.

-Otwórz oczy -szepnąłem mu do ucha.

-Woow...Gdzie jesteśmy? -zapytał patrząc na mnie przez ramię. Zacząłem go prowadzić w kierunku restauracji, gdzie Colin miał załatwić rezerwację.

-Wenecja.

-Lubisz Włochy, prawda?

-Uwielbiam Aniele -odpowiedziałem i pociągnąłem go do restauracji.

-Kolejka ma ze sto metrów... - jęknął chłopak widząc mnóstwo ludzi. 

Posłałem mu tylko uśmiech i poprowadziłem go do wejścia. Podeszliśmy do pracownika restauracji, który od razu nas powitał.

-Mr. Black ? Tavolo già in attesa per voi e il vostro partner* -zapytał mnie starszy pan w garniturze.

-Grazie.  Chiedo un po 'di buon vino per iniziare?**

-Naturalmente. Offro il mio aiuto*** -poprowadził nas do stolika i odszedł by po chwili wrócić  butelką czerwonego wina. Podziękowałem mu i po złożeniu zamówienia za siebie i Luke'a, spojrzałem z uśmiechem na niego.

-Jeszcze jakieś niespodzianki?- spytał patrząc na mnie z nad lampki wina. -Bo widzę, że to planowałeś.

-Nie za bardzo. Chciałeś kolacji, więc poprosiłem Colina by zarezerwował nam stolik. Planuję to ja na później -odparłem z tajemniczym uśmiechem. -A teraz cieszmy się wieczorem.

-No cóż, dobrze - powiedział i uśmiechnął się.


Po zjedzonym posiłku i luźnej rozmowie wyszliśmy z uśmiechami na ustach. Idąc oświetlonymi latarniami uliczkami, trzymając się za ręce wreszcie czuliśmy się normalnie. Gdy zatrzymałem się przy postoju gondoli. Uciąłem sobie krótką pogawędkę z gondolierem.
Spojrzałem na Luke'a z szarmanckim uśmiechem.

-Zapraszam na romantyczną przejażdżkę Aniele.

-Mój Diabełek jest romantyczny!

-Ale jeśli komuś to powtórzysz to zabije -powiedziałem siadając obok niego i przytulając go. Brunet wtulił się we mnie z uśmiechem.


----
* Pan Black? Stolik już czeka na pana i pańskiego partnera (włoski)
**Dziękuje. Mogę prosić o jakieś dobre wino na początek?
***Oczywiście. Służę pomocą.

TOM III ROZDZIAŁ 10

LUKE

"- Alex, pamiętaj... Zawsze będę tu,  zawsze przybędę, gdy będziesz tego chciał... Tylko powiedz, nie wyganiaj mnie od siebie."

" -Zapomnij o mnie i ciesz się życiem Lu. Uważaj na siebie."

"- Co będziesz z tego miał? - spytałem już drżącym głosem.
- Ciebie i zemstę - powiedział..."

"- Nie widzę żadnych większych uszkodzeń... No maksymalnie na psychice ..."

Właśnie w tamtym momencie coś we mnie pękło. Nawet z upływem dwunastu lat tego nie widziałem, ale to było i pękało głębiej. Gdy Alex się opił i zaczął mnie całować rana się otworzyła. Nie potrafiłem zamknąć oczu by nie widzieć czarnych ślepi Rosier'a. 

*

-...więc to nie ma sensu -zakończył swój monolog Dionizos.

-Wasze gadki również, a nikt nie narzeka -odezwał się nowy głos od strony drzwi. Spojrzałem tam by ujrzeć Alex'a idącego w moim kierunku.

-Ty...

-Dupku? -spytał patrząc na boga z rozbawieniem. -Ja tylko na chwilkę. Przejrzałem i podpisałem.

Chłopak podał mi czarną teczkę. Po czym ruszył z powrotem do drzwi.

-Nie zostajesz? -zapytałem. 

-Colin tu jest. Nie potrzebujesz mnie -powiedział ze smutnym uśmiechem. Dwuznaczność tych słów uderzyła we mnie.

Gdy tylko Alex wyszedł z sali uderzyłem pięścią w stół. 

-Nexus mnie zastąpi - powiedziałem i szybko wyszedłem z sali. 

Zacząłem biec do sali treningowej. Gdy tylko tam wpadłem zacząłem rzucać piorunami gdzie popadnie. W oczach miałem łzy. Co on sobie znów ubzdurał?! Czy ja go nie potrzebuje?! Potrzebuje! 

-Co za gnojek... - z braku siły zsunąłem się w dół po ścianie. -Jebany...

Zacząłem płakać. To bolało. Po prostu jak bym usłyszał "nie kocham cię"...

-Lu? -usłyszałem niepewny głos Colina. -Jego słowa, wiem co mogłeś pomyśleć, ale on to robi specjalnie. J-Ja ostatnio znalazłem w jego dokumentach napisany jakby na brudno testament...Myślę, że on wie, że nie przeżyje i stara się odciąć. Nawet ze mną przestał rozmawiać. Znika na całe dnie, unika rozmów...

-Jest panem śmierci i ma umrzeć? To nie jest fair... - powiedziałem i podciągnąłem nogi by oprzeć na nich głowę.

-To jest tytuł. Nie zginie od postrzału czy czegoś prostego. Ale na przykład odcięcie głowy, rozczłonkowanie... Mało kto to przeżywa. Jeśli w ogóle ktoś taki jest. Nie wiem co widział Elias, bo rozmawiał tylko z Alex'em na ten temat, ale musiało być to coś co wiedział, że go pokona.

-Wiec musimy go powstrzymać. Nie pozwolę na śmierć Alex'a.

-Na twoim miejscu spróbowałbym porozmawiać z Elias'em. Nie tylko będziesz wiedział o zagrożeniu, ale i będziesz może miał dzieciaki po swojej stronie.

-Masz rację... Lecz najpierw chcę się dowiedzieć jednej, istotnej rzeczy...

-Jakiej?

-Chcę wiedzieć co ci zrobiłem. I nie kłam ani nie zaprzeczaj. Chociaż ty bądź ze mną szczery.

-Spotkaliśmy się wcześniej. Na "obozie" Zeusa. -powiedział obojętnym głosem -Widziałem cię tam parę razy z ojcem. Raz zaczepiłeś mnie by porozmawiać...Wiedziałem, że nie powinienem, ale byłeś taki wesoły i entuzjastyczny. Gdy zniknąłeś Zeus zaciągnął mnie do jakiegoś pomieszczenia i pokazał swoje niezadowolenie...

-Przeze mnie cię zranił...Wybacz mi Col.

-To było dawno, więc głowa do góry. No i zabiłeś tego dupka.

-Nie cierpiał. Żałuje tego... - powiedziałem i wyciągnąłem z szafki butelkę whiskey. -Nie patrz się tak na mnie. Zaraz pójdę do Eliasa.

-Po piciu alkoholu to ty idź do łóżka -skomentował z rozbawieniem w oczach.

-To chociaż napij się ze mną Col. Może jeszcze przyjdą chłopaki. Tęsknią za tobą. Ash, Michael, Ray...

-Whiskey nie rozwiąże twoich problemów Lukey.  -niebieskie oczy wwiercały się w moje. -Zamień to na kawę i luźną rozmowę. Łzy zmień na uśmiech, bo jesteś na tyle silny by dać radę.

Jęknąłem zirytowany. 

-Nie jestem. Colin może wszyscy widzą mnie jako osobę, która daje sobie radę i jest silna... Ale to kłamstwo. Nie daję już rady. Próbowałem nawet blokować wspomnienia. To było na nic, one i tak wracały.

-Pieprzysz. Byłeś załamany, ale dałeś radę. Po prostu w siebie nie wierzysz. Co do wspomnień to każdy ma coś co chciałby zapomnieć. Tylko jeśli skupiamy się na zapomnieniu to wszystko do nas wraca. Pozwól temu po prostu być. Kiedyś zniknie. Przestanie znaczyć w twoim życiu tyle co myślisz. A teraz rusz dupę, bo po kawie idziemy na rozmowę z Eliasem, a potem najprawdopodobniej na alexobójstwo.

-Nienawidzę cię.

*

Siedzieliśmy w salonie. Chłopaki prowadzili ożywioną rozmowę. A ja pogrążyłem się w myślach. Może Colin miał rację? Za bardzo się skupiałem na zapomnieniu, przyciągając to. Wystarczy może zostawić to i...

-Panie Władco? Jest pan z nami? -usłyszałem wypełniony śmiechem głos Ray'a. Spojrzałem na niego z pytaniem. -Wyglądałeś jakbyś był myślami gdzie indziej...

-Daleko stąd...-dodał Mikey.

-Dajcie mu spokój. Pewnie rozmyśla jak zabić wkurzającego go dupka -przerwał im Colin z uśmiechem na ustach.

-Alex? -zapytali jednym głosem. Blondyn pokiwał głową.

-Co tym razem? Znaczy się słyszałem, że zaczął paktować...-zaczął Ash. Colin przewrócił oczami.

-Zaczął, ale nie tak jak wszyscy mówią. Debil robi wszystko na odwrót. Przedłuża kontrakty, nadużywa swoich mocy. A aktualnie chce odsunąć się od wszystkich by umrzeć...

-CO?!

Colin wytłumaczył co wiemy i kawałek informacji, których wcześniej nie mówił. Po historii i rozluźniającej napięcie rozmowie, pożegnaliśmy się i wraz z Colinem przeniosłem się do Podziemi.

*

Weszliśmy do pokoju Elias'a. Siedział na łóżku i rozmawiał z Melody. 

-Co ON tu robi Col?- warknął chłopak patrząc na mnie z pogardą.

-Elias dość -powiedział Colin patrząc na niego stanowczo -Nie czas na to.

-Ale...

-Tylko ty wiesz co prawdopodobnie stanie się Alex'em. -chłopak zbladł i spojrzał na nas rozszerzonymi oczami. W jego szarych oczach pojawiły się łzy.

-Tyle krwi...Jego krwi...-wyszeptał i oplótł ramionami kolana. Melody przytuliła brata za smutnym wzrokiem. 

-Dlatego chcę porozmawiać. Nie chcę by Alex zginął. Jeśli opowiesz cały sen, możliwe, że uda mi się go uratować. Elias proszę cię. Zapomnij o naszych sprzeczkach i powiedz co wiesz.

-Jest noc. Pada śnieg, a ja widzę ciemną sylwetkę idącą samotnie...-zaczął drżącym głosem i zamglonym wzrokiem -Nagle pojawiają się postacie z wioski. Otaczają tego kto szedł. Zaczyna się walka. Ale od początku widać kto przegra. Plamy krwi na śniegu i potem krzyk. Patrze i oni trzymają tą postać. Ona klęczy i coś do nich mówi. A potem ten miecz...

-Opisz jak wygląda miecz i czy jest coś charakterystycznego dla tego miejsca...Cokolwiek Elias.

-...Patrzyłem jak w zwolnionym tempie jak opada. Potem była cisza. Cicho opadł. Wszędzie była krew... Gdy oni wzięli swoich i zniknęli podszedłem do ciała i zobaczyłem... -chłopak zaciął się i spojrzał na mnie z rozpaczą -...zobaczyłem, że to on. Wciąż miał otwarte oczy. Puste zielone spojrzenie...Był martwy. A jego krew była wszędzie...po prostu wszędzie...

-Jeśli będziesz miał tą wizję...masz podjeść nie do Alex'a tylko do nich. Masz zobaczyć twarze tych skurwieli, masz rozejrzeć się dookoła, chcę wiedzieć o nich wszystko.

-Luke uspokój się... - ręka Colina pojawiła się na moim ramieniu, lecz od razu ją zrzuciłem.

-Nie uspokoję się Colin puki ich nie zabije.

-Ty nie rozumiesz. -odezwał się Elias ocierając mokre policzki. Szare oczy był wbite we mnie -Alex wie kto to jest. Znika i wraz z Urielem stara się znaleźć coś, ni powiedział co. Ja też wiem kto to jest.

-Kim oni są?! Mów! -chłopak prychnął na moje żądanie.

-Czy wyglądam ci na psa? -zapytał kpiąco. -Wystarczyło poprosić. Chyba uczyli cię kultury. Nie wiem co Alex w tobie widzi...

-Elias -syknęła jego siostra. Chłopak westchnął.

-Zdrajcy nas wszystkich. Ci którzy nawet po śmierci Zeusa chcą wykonać to co on chciał. Zabić "plugawych mieszańców", tuszować swoje zbrodnie i zabić zagrożenie czyt. Lexio.

Zamyśliłem się. 

-Co o nich wiecie?

-Nikt z nimi spotkania nie przeżył.

-Więc wpuścisz mnie do główki i sam ocenie ich. -Elias popatrzył na mnie jakbym oszalał.

-Chyba cię główka boli -powiedział i wstał -A teraz wybacz, ale za chwilę mamy trening. Jeśli chcesz czegoś więcej to idź do Alex'a.

-On mi nic nie powie.

-Ja też.


niedziela, 7 lutego 2016

TOM III ROZDZIAŁ 9

ALEX

-Rozumiesz, że jeśli to podpiszesz nie będzie odwrotu? -zapytałem wskazując na leżący pomiędzy mną, a mężczyzną kontrakt.

-Moja córka nie umrze?

-Ona nie, ale ty tak -powiedziałem po raz któryś. Mężczyzna pokiwał głową. -Wiesz, że możesz jeszcze zrezygnować...

-I co? Mam patrzeć jak moje dziecko z dnia na dzień traci życie? Nie chcę tego. Mój przyjaciel powiedział, że jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.

*Luke z Nex'em tu są* usłyszałem Colina i westchnąłem. Starałem się jak mogłem unikać Luke'a. Mógł on zaprzeczać, ale byłem po prostu złym dupkiem. Nie ma we mnie nic dobrego. Sprowadzam tylko smutek, ból i śmierć.  

-Dam ci dziesięć lat. -postanowiłem, może byłem dupkiem, ale staram się to naprawić. -Twoja córka wyzdrowieje w tym roku. Spędź z nią ten czas i oczekuj mnie tego samego dnia co dziś za równo 10 lat. Wtedy dopełnimy wszystkich warunków.

-Dziękuję, dziękuję...-zaczął szczęśliwy mężczyzna ze łzami w oczach. Zmieniłem warunki na papierze i złożyłem swój podpis.

-Podpiszesz i umowa wejdzie w życie -powiedziałem podając mu pióro. Wziął on je z entuzjazmem, którego nie rozumiałem. Właśnie podpisywał pakt z diabłem, a on nie dość, że był mi wdzięczny to jeszcze szczęśliwy. Gdy jego podpis widniał na papierze, zajaśniał on szkarłatem. Zwinąłem go w rulon i schowałem. Zostawiłem pieniądze za kawę i wstałem od stolika z laską diabła a la Lucyfer z  Ghost Rider'a.

-Naprawdę dziękuję -odezwał się mężczyzna. Spojrzałem na niego przez ramię.

-Nie masz za co. Właśnie podpisałeś na siebie wyrok -powiedziałem i wyszedłem.

*  

-Tak, dokładnie to stara się robić zadręczając się tym co zrobił. Nie wie wiem co między wami zaszło, ale zwyzywał się do A-Z...-usłyszałem za nim otworzyłem drzwi.

 -Każdemu mówisz co robię? -zapytałem podchodząc do Colina. A ten niczym się nie przejmując zadał mi standardowe pytanie.

-Jak poszło spotkanie? -zmieniłem swój wygląd by znów wyglądać jak 29latek. Odkryłem to czytając jedną ze starych ksiąg plemiennych. Jako pan Śmierci mogłem panować nad swoim wyglądem wiekowym. No i zmieniać się w demonicznego trupa, ale tego do końca nie opanowałem.

-Podpisał. Jej choroba przejdzie na niego lecz ma przeżyć z córką całe 10lat zanim umrze oddając mi swoją duszę -powiedziałem kładąc przed nim dokument.

-Kolejny raz przedłużasz?

-A co nie mogę? -zapytałem oburzony. -Nie przewracaj na mnie oczami Col. A teraz... co was do mnie sprowadza?

Zapytałem siadając za biurkiem i patrząc na dwójkę mężczyzn.

-Chcę przypomnieć, że nadal nie podpisaliśmy umowy o równouprawnienie dla dzieciaków ze związku demon-bóg. -uniosłem brew.

-To na co czekamy? I chciałbym ją na początek przeczytać -oznajmiłem, gdy do pomieszczenia wbiegła zdenerwowana Melody. Cholera. -Znowu?

-Tak -potaknęła, a ja szybko wstałem.

-Colin zajmij się gośćmi. Zaraz wracam -i wybiegłem z dziewczyną. 

*LUKE*

-Emm...Może macie na coś ochotę? -zapytał Colin lekko nerwowym głosem.

-Colin co się dzieje? Czemu Melody była taka zaniepokojona?- spytałem patrząc na blondyna.

Wstał i przeczesał dłonią włosy. Był zdenerwowany. 

-Nie mogę ci powiedzieć. To nie dotyczy ciebie...

-Colin...Jak ja mam komukolwiek pomóc skoro nikt mi nic nie mówi?

-A czy ktoś prosił cię o pomoc? -zapytał przyglądając mi się.

-Dzieciaki. Obwiniają mnie o to, że nie byłem na wyspie, ze im nie pomogłem...

-Nikt z nas nie podejrzewał zdrady, a ciebie tam nie miało być -powiedział stanowczo przy huku otwieranych z impetem drzwi. Spojrzałem tam by ujrzeć wkurzonego lekko zakrwawionego Alex'a.

*ALEX*

Szybkim krokiem podszedłem do Luke'a i go pocałowałem.

-Tak, unikałem cię jak cholera. Colin jest dupiatą asystentką wyjawiającą powoli moje sekrety. Twój brat chce mnie teraz zabić. A zdrajcy przeżyli jakimś cudem. Skąd to wiem, bo dzieciak, który lubi cię obarczać winą, ma prorocze sny, w których widzi co się może zdarzyć. Od miesiąca z każdą "wizją senną" ma krwawiące rany. I każdy od dwóch tygodni nazywa mnie na przemian dupkiem i wspaniałą osobą, co mnie wkurza. I za cholerę nie mam pojęcia do końca po co to mówię...

Spojrzałem na chwilę na złotookiego. Był zdziwiony.

-Jak bym dziś nie pił, to już bym zemdlał... Wchodzisz zakrwawiony, całujesz mnie i mówisz całą prawdę...- pociągnął się za włosy. -Jesteś dupkiem i to wielkim - nagle mnie spoliczkował. - Ale i tak cię kocham.

-Nie całą, bo muszę mieć jeszcze co ukrywać -stwierdziłem podchodząc do Colina -To samo co ostatnio.

-Ale to by znaczyło... -zaczął blednąc i wpatrywał się we mnie rozszerzonymi oczami.

-Najwyraźniej przyszłość jest przesądzona. Głowa do góry, będzie dobrze...-po tych słowach oberwałem pięścią w twarz i wpadłem na biurko.

-Nie kłam -wycedził przez zęby blondyn -Nie w tej sprawie.

-I wróciły sekrety... - mruknął brązowooki. Colin otworzył usta na co zmrużyłem oczy.

-Z nimi życie jest ciekawsze -powiedziałem przykładając dłoń do policzka.

-Chyba, że giniesz -mruknął błękitnooki. I tak o to zostałem pod ostrzałem spojrzeń Luke'a i Nex'a.

-Idę po lód. -skierowałem się do drzwi.

-Poradzisz sobie z tym lodem? - spytał Lukey.

-A czy ja sobie kiedyś nie radziłem?

-Mam do tego parę argumentów... - mruknął złotooki.

-Wciąż żyję. To jest mój argument -powiedziałem i wyszedłem.

W drodze do kuchni spotkałem Evry'ego.

-Nie miałeś jakiejś ważnej misji?

-Zdobyłem to co chciał twój ojciec i usłyszałem, że wróciłeś.

-Jak widać -powiedziałem z uśmiechem. -To uchyl rąbka tajemnicy, co robiłeś?

-Nie twoja sprawa. -odparł z wesołymi błyskami w oczach na moją niezadowoloną minę. -Kto ci przywalił?

-Luke i Colin.

-A czemu? Nie żeby mi to przeszkadzało, ale ciekawi mnie ta historia. -prychnąłem na te słowa.

-Lu zrobił to bo wyznał mi miłość i nazwał dupkiem, a Colin bo najprawdopodobniej zginę. Wiesz dzień jak co dzień -powiedziałem otwierając zamrażarkę.

-Czekaj co? Jak to zginiesz?!

-Kolejny. To nic pewnego. Elias od pewnego czasu widzi w śnie: księżyc w pełni, zakrwawiony śnieg i moje ciało.

-A Elias to?

-Eh wracasz i nic nie wiesz -mruknąłem i biorąc pudełko moich ulubionych lodów i woreczek pełen lodu, który podałem demonowi. -A teraz wracasz ze mną i chronisz mnie w razie alexobójstwa ze strony Luke, jeśli Colin się wygadał.

-A ten lód to po co?

-Oberwałem w twaz, to boliii -powiedziałem z łyżką lodów w ustach. Czarnooki posłał mi rozbawione spojrzenie.

-I zajadasz ból lodami?

-Dokładnie Sherlocku!

*

Gdy wróciłem do gabinetu, panowała w nim cisza. Usiadłem na sofie po drugiej stronie pokoju ze skrzyżowanymi nogami i pudełkiem lodów na nogach. 

/Masz mi natychmiast wytłumaczyć co znaczy, że planujesz do kurki nędzy swoją śmierć/

Usłyszałem wkurzony głos Lukey'a. Gdy spojrzałem na niego, stał przy oknie, a jego twarz nie pokazywała nic.

-Planuje? -przerwałem cisze. Wziąłem kolejną łyżkę lodów do buzi -Colin serio ująłeś to w ten sposób?

-A jak inaczej? Pogodziłeś się z tym! -westchnąłem.

-Bo nie wariuje jak ty? Zrozum. Nie mam zamiaru ginąć -powiedziałem stanowczym głosem -Nie planuję swojej śmierci, bo życie mi się jeszcze podoba. Więc bez wariacji i spekulacji jak zakończę swój żywot.

-Gdy przeczytasz umowę odwiedź mnie na Olimpie - powiedział złotooki, podał mi dość grubą, czarną teczkę i zniknął.

-Doceń jego pracę... Siedział dwa dni nad nią, trudził się z bogami i naszymi sojusznikami - powiedział Nex. -Sophie cię pozdrawia i chce byś wpadł jutro na obiad.

-Czemu moja księżniczka wybrała ciebiee -wystękałem wskazując na niego łyżeczką. -Jeśli ją zranisz nie będzie miejsca, w którym bym cię nie znalazł. Jedna jej łza z twojego powodu, a jesteś martwy.

-Więcej łez poleci za ciebie niż za mnie. 

-Czy ty się o mnie martwisz?

-Martwię się wyłącznie o Soph i Lu.

-Miło z twojej strony. -powiedziałem chłodnym tonem. I wstałem z czarną teczką ruszając do wyjścia. Swoje kroki skierowałem do prywatnej sali. Gdy tylko drzwi się za mną zamknęły po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Osunąłem się po drzwiach. Wiedziałem, że to co widział Elias najprawdopodobniej się spełni. Mogę udawać, że wszystko się ułoży by wszystkich uspokoić, ale bałem się. Nie chciałem umierać. I jeszcze do tego wszystkiego sprawa Luke'a. Nie chcę go ranić. A wywołałem w nim jego najgorsze wspomnienie. To, że byłem pijany mnie nie usprawiedliwia. Musiałem go unikać. I najwyraźniej muszę robić to dalej.

*Uriel... Potrzebuję cię* pomyślałem chowając twarz w dłoniach.


TOM III ROZDZIAŁ 8

LUKE 

-Oni mnie nie lubią.-stwierdziłem, gdy Alex stwierdził, że nie ma ochoty już z nikim dzisiaj gadać. Po przebraniu się powiedział, że zabiera mnie do restauracji. Teraz znajdowaliśmy się na szczycie wieży Eiffla, wpatrując się w gwieździste niebo.

-Oni nie muszą cię lubić. Mają cię szanować.-powiedział stanowczym tonem Alex.

-Przestań mnie bronić. -oburzyłem się i spojrzałem na jego opartą o barierkę postać. Chłodne zielne oczy, rozwiane czarne włosy. Głowa lekko odchylona do tyłu, a wzrok wbity w świetliste punkty na niebie.

-Ja cię nie bronię, tylko mówię prawdę. -odparł i musiałem mu przyznać rację. Nie wiedziałem już co mam robić, więc zadałem mu pytanie, na które potrzebuję odpowiedzi.
-Alex... Co ja mam zrobić?  

-A co uważasz za słuszne?-odpowiedział pytaniem na pytanie.

-Nie pomagasz.-fuknąłem, a chłopak spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Lecz po chwili spoważniał.

-Ja ci tylko mówię, że nie możesz dawać im sobą gardzić. 

-Ja nie...-zacząłem protestować, ale zielonooki posłał mi karcące spojrzenie. Zamilkłem i czekałem na to co mi powie.

-Dajesz. Zignorowałeś komentarze Elias'a o twojej osobie. -przerwał i oderwał się od barierki by stanąć przede mną i położyć ręce po obu stronach, odcinając mi w ten sposób wyjścia. -Mówisz, że cię bronie, ale pomyśl, czemu ty tego nie robisz. Czemu dajesz ludziom możliwość do fałszywych oszczerstw? Myślałeś nad tym? Odpowiem ci. Myślisz, że będziesz jak ON. Staniesz się drugim Zeusem, bo masz dar tworzenia burz, błyskawic i tym podobnych. W jakiś chory sposób porównujesz się do niego. Ale coś ci powiem. Ty. Nie. Jesteś. Nim.

Stałem patrząc w te hipnotyzujące oczy i starając się zaprzeczyć temu wszystkiemu lecz wiedziałem, że w jakiś sposób on ma rację.

-Wiem...- oparłem głowę o jego chłodne czoło. -Ale cholernie się obawiam tego. Nie wiem jak mam im to pokazać, że jestem inny. Nie chce być w ich oczach, w kogokolwiek oczach Zeusem.

-To to pokaż. Przestań udawać tego poukładanego gościa, którego wypromowali inni. Bądź sobą. Pokaż im jakim irytującym, wkurzający, słodkim, inteligentnym bądź współczującym mężczyzną jesteś. Pokaż to co przeze mnie ukryłeś. Bądź moim Aniołkiem.

Dziękowałem wszystkim bogom jakich znalem, że mam przy sobie Alex'a. Był moim skarbem. Bez niego nie wytrzymał bym długo.
Jedną rękę położyłem na jego klatce piersiowej, a drugą na policzku. Kciukiem zarysowałem kształt jego wyrazistych ust i namiętnie go pocałowałem. Stoczyliśmy długą wojnę o dominacje, którą wygrał zielonooki. Otworzyłem posłusznie usta, a Alex od razu zaczął przeszukiwać moje usta(?).
Gdy brakło nam powietrza oderwaliśmy się od siebie z niechęcią nadal utrzymując bliski kontakt. Ręce szatyna znalazły się pod moją koszulą, a ja tym razem lekko pocałowałem jego dolna wargę i złapałem ręce szatyna.

-Nie spiesz się tak... - mruknąłem. Chłopak zachichotał.

-Śpieszyć się? Skądże -powiedział z dziecięcym uśmiechem. -Ja cię tylko macam. Nic więcej.

Uśmiechnąłem się i szybko dałem buziaka Alex'owi siadając na krześle. Szatyn usiadł na przeciwko mnie i wpatrywał się we mnie.

-O czym tak marzysz, Skarbie?- spytałem się go pijąc lampkę wina.

-O gwiazdce z nieba -mruknął. Widziałem w jego oczach, że coś zaczyna go gnębić. Możliwe, że wcześniej tego nie zauważyłem albo on to staranniej ukrywał.

-A tak na poważnie? -szatyn westchnął i spojrzał na miasto w dole.

-Czy jestem złym człowiekiem. Nawet nie jestem człowiekiem. Zabijałem i sprawiło mi to przyjemność. Nie miałem wyrzutów sumienia. Krzywdziłem innych. Popełniałem zbrodnie, za które mógłbym siedzieć w więzieniu jako normalny człowiek. Co we mnie jest? Że ty wciąż uważasz, że mnie kochasz, a Elias nie widzi mojej winy... 

-Alex. Nie jesteśmy normalnymi ludźmi. Kochałem cię na obozie gdy prawdo podobnie nikogo nie zabiłeś i kochałem cię gdy byłeś Lexio. Kocham cię teraz gdy jesteś władcą Podziemi. I nic tego nie zmieni. Każdy z nas zabijał, zabija i będzie zabijał. Próbuje to zmienić, lecz tak się dzieje. Zawsze będzie wojna. Nie chcę szkolić dzieciaków i Al'a na morderców, ale bez tego zginą. Wolę widzieć krew na ich rękach niż ich krew na rękach kogoś innego - powiedziałem patrząc w czerwoną tafle wina. -Gdy wierzymy w to że jesteśmy potworami, zabójcami, bezlitosnymi mordercami, nimi się stajemy. Ci co cię poznali i jesteś z nimi blisko widzą cząstkę dobra.

Chłopak zacisnął usta w wąską linie nie komentując.

-Wracasz dzisiaj na Olimp? -zapytał po chwili.

-Niezła zmiana tematu.

-Ja wcale nie...

-Zmieniłeś - powiedziałem. -Musisz mi podać jakiś dobry powód bym nie wracał...I tak dokończymy kiedyś tą rozmowę Alexandrze Black.

-Dodałbyś moje drugie imię i czułbym się jakbym gadał z ojcem. A co do argumentu to ROMANTYCZNA KOLACJA! A tak na poważnie to...chyba cię potrzebuję.

Uniosłem brew do góry w niemym pytaniu. Chłopak westchnął.

-Dobra... Naprawdę cię potrzebuje - powiedział, a ja się uśmiechnąłem zwycięsko. 

-Więc chętnie zostanę drogi Alex'ie...

*

<Cztery godziny po spotkaniu na wieży Eiffla>

-Na co masz ochotę?- spytałem uśmiechając się, widząc drapieżny wzrok zielonookiego.

-Na ciebie Aniele.

Chłopak wstał ze swojego miejsca i pochylił się nade mną, opierając obie ręce o oparcie kanapy między moją głową. Uśmiechnął się drapieżnie i wpił się w moje usta. Drgnąłem na jego tępo. Moje ręce samoistnie ruszyły w stronę ciała szatyna. Ten za to zacmokał i jednym ruchem związał mi nadgarstki. Przechodził z pocałunkami coraz niżej. Gryzł i ssał moją wrażliwą skórę na szyi. Jęknąłem przeciągle i próbowałem wyrwać ręce z wiązań.

-Alex... Proszę cię przestań - sapnąłem gdy chłopak zerwał ze mnie koszulę. Nie reagował. - Alex... Alex!

Chciałem się wyrwać, ale nie potrafiłem. Szatyn siedział mi na kolanach. Zaczął gryźć mój sutek. 

-Alex! Do cholery jasnej! - krzyknąłem.

Nie panował nad sobą. Nie mam pojęcia ile wypił... Na pewno dużo. W oczach pojawiły mi się łzy. Przypomniało mi się TO wspomnienie. Ten śmiech demona. 

-Zostaw mnie! Black!- wreszcie udało mi się wyrwać ręce i spoliczkowałem chłopaka. On natychmiast odskoczył jak oparzony, a ja skuliłem się i przeniosłem natychmiast do swojego pokoju na Olimpie, gdzie otoczyłem się barierą. Pragnąłem o tym zapomnieć. Natychmiast.

*

<Godzinę po spotkaniu na wieży Eiffla>

Siedzieliśmy w gabinecie Alex'a. Chłopak, gdy tylko się przenieśliśmy zaproponował mi drinka. Zgodziłem się lecz teraz patrzyłem jak szatyn pije więcej niż zazwyczaj.

-Chcesz o czymś pogadać? -zapytałem. Zielonooki pociągnął łyk z butelki, którą odstawił na chwilę.

-Miałeś kiedyś koszmary? Pewnie, że miałeś. Chodzi mi o takie traumatyczne, prawdziwe. -wytłumaczył patrząc na kamienną ścianę.

-Tak, miałem. Ale o co chodzi? Możesz mi zaufać...

-Ufam tylko...przez większość widzę to co się stało cztery miesiące temu. Rozszarpane, zakrwawione ciała. Krew. Wszędzie. A potem widzę siebie. I wiem, że to ja zabiłem. -powiedział i swoją wypowiedź popił alkoholem. -Chciałbym się kłaść bez obawy, że obudzę się przerażony w środku nocy. Chciałbym nie musieć ukrywać jak źle mi jest. Wszyscy wierzą, że jest wspaniale. Wróciłem z wycieczki trwającej lata cieszmy się! Jestem dupkiem raniących wszystkich, czemu nie!

-Alex...

-Czuję się zmęczony. Tak bardzo, ale nie chcę zasypiać. Wtedy znów będę to przeżywał i tak w kółko...Więc chcę wiedzieć czy te koszmary kiedyś się skończą? 

-Odpowiedz sobie na pytania... Czy to ty zabiłeś ich? Czy to TY zabiłeś te dzieciaki, matki? To TY trzymałeś w ręku ich życie? - spytałem. -Odpowiedź Alex jest łatwa. Nie! Nie zrobiłeś tego! Nie zabiłeś ich! Przestań myśleć inaczej. To cię niszczy od środka. Musisz uwierzyć, że to nie ty ich zabiłeś...

-Mogłem zapobiec ich śmierci. Wystarczyłoby bym nie zignorował nieprawidłowości. Przyczyniłem się do ich śmierci. A te dzieciaki mi ufają.

Zamilkłem. Nie wiedziałem już co powiedzieć. Przykro mi było słyszeć ten załamujący się głos, widzieć chłopaka upijającego się przez problemy. Nie wiedziałem jak mu pomóc... 

Byłem i jestem beznadziejny w pomaganiu.


*

<Teraz>

-Luke! Otwórz! - do drzwi dobijał się Nex.

Trwało to już parę godzin. Tylko Al mógł wejść. Leżał teraz ze mną na łóżku. Było dość wcześnie, więc chłopczyk przytulając mnie zasnął.

Ja nie potrafiłem. Czułem jak Alex dobija się do mojego umysłu. Zablokowałem go najmocniej jak potrafiłem. Nie chciałem z nim rozmawiać.

-Luke! Do cholery! Otwieraj! 

Łzy po policzkach już dawno przestały mi lecieć. Teraz tylko śladem płaczu były lekko opuchnięte, zaczerwienione oczy.

-To nie jest zabawne! Otwórz te drzwi!

Nie miałem takiego zamiaru. Chciałem najlepiej by to wszystko się nie wydarzyło. Wszystko się sypie. Jest niestałe. Ludzie przychodzą i odchodzą, ale wspomnienia są zawsze. I wracają, by nas dręczyć. Swoim znaczeniem dla nas, raniąc choć chcielibyśmy zapomnieć. Nie pamiętać, po prostu się od tego wszystkiego odciąć. Ale nie możemy bo im bardziej się staramy tym bardziej nas to męczy.
Myślałem, że zapomniałem o Rosierze. Myliłem się.

-Lukey!- słyszałem głos mojego ojca. -Otwórz drzwi synu! Proszę cię!

Patrzałem w przestrzeń, nic nie widząc. Mój wzrok był zamglony. Widziałem obrazy których nie chciałem widzieć. Zeskoczyłem z łóżka. Oparłem się o drzwi.

-Ja już tego nie wytrzymam... - powiedziałem cicho zachrypniętym głosem.

-Luke. Posłuchaj jesteś silny. Dasz radę. Tylko otwórz drzwi.

-Nie daje rady... - łzy zebrały mi się w oczach. Nie chce. To mnie przerasta.

-To przez Blacka? -zapytał Nex, a ja nie odpowiedziałem -Jasne, że o niego...Jakby inaczej. Zabiję go.

Słyszałem jak ojciec próbuje go uspokoić i wreszcie jak klnie pod nosem.

-Lusiu czemu płaczesz ? - spytał się mnie smutny Al.

-Bo mi się coś przypomniało skarbie...

-To przez Alex'a? - chłopczyk usiadł obok mnie.

-Tak i nie.

Nagle poczułem się słabo. Coś się stało. Alex. Szybko zerwałem się z ziemi i otworzyłem drzwi.

-Luke.., - mój ojciec już chciał coś powiedzieć, lecz nie słuchając go przeniosłem się szybko do Podziemi.

Słyszałem stłumione krzyki Nex'a i Alex'a. Wpadłem do pokoju gdzie widziałem jak Nex przykłada miecz do szyi szatyna.Ten za to zaczerwienionymi oczami patrzył na leżącego na ziemi Nico.Chłopczyk był nieprzytomny.

-Zostaw.go. - warknąłem. Mój brat spojrzał na mnie co wykorzystał Alex. Szatyn podbiegł lekko chwiejnie do białowłosego. Zaczął coś szeptać do ucha chłopca.

-Luke on...

-Mógł cię zabić -stwierdziłem i kątem oka zobaczyłem jak szatyn sztywnieje na chwilę.

-Wyjdźcie stąd -powiedział beznamiętnym głosem. -Przepraszam za to co się stało, to się nie powtórzy.

-Alex... -odezwał się cicho Nico.

-Ciii... Odpoczywaj, to mogło mogło cię zabić, głuptasie. -szepnął przytulając dzieciaka do piersi.

-Co się stało? -zażądałem odpowiedzi. Chłodne zielone oczy na chwile popatrzyły w moją stronę.

-Nex wpadając tu nie podejrzewał, że ktoś ze mną będzie więc zaatakował mocą zaraz po pojawieniu i trafił rozmawiającego ze mną Nico. Tyle. A teraz wyjdźcie.

Pociągnąłem Nex'a do drzwi.

-Przepraszam za niego -mruknąłem nie patrząc na szatyna.

Gdy wyszliśmy i przenieśliśmy się od razu do sali głównej.

-Ty kompletny idioto! Na wszystkich bogów dajcie mi cierpliwość, bo nie wytrzymam! Co tobie odwaliło?! - krzyczałem na niego, a ten pobladł. -Nexus! Pytam się?!

-Bo ja nie wiedziałem...

-Ty nie wiedziałeś?- zakpiłem. -Nie prosiłem cie o pomoc! Nie kazałem ci tam iść! Nie kazałem ci atakować Nic'a!!!

-Ja nie...

-Zamknij się. Nie chce cie widzieć. Wynos się.

-Lu, proszę cię...

-Wynoś się!

*

Minęły dwa tygodnie. Alex zaczął mnie z dnia na dzień bardziej unikać. Gdy chciałem się spotkać to ktoś przekazywał mi, że jest zajęty albo,  że go nie ma. A gdy już byliśmy w jednym pomieszczeniu szatyn trzymał się na dystans, mało mówił i nie utrzymywał długo kontaktu wzrokowego. Nex ponoć z nim rozmawiał i wszystko było okey.
Na ostatnim spotkaniu z bogami otrzymałem wiadomość, że zaczął zawierać pakty ze śmiertelnikami. Colin próbował to sprostować lecz nie dali mu dojść do słowa. W taki oto sposób wraz z Nex'em wylądowałem w jego biurze patrząc jak Colin przegląda jakieś papiery, a mi zaczynało się już nudzić.

-Nie możesz o tu jakoś ściągnąć? -zapytałem przerywając cisze.

-Whitman on wie, że tu jesteście -mruknął blondyn.

-Czy on mnie unika? -zadałem dręczące mnie pytanie. Chłopak westchnął i odłożył dokument, który czytał. Niebieskie oczy spojrzały na mnie.

-Tak, dokładnie to stara się robić zadręczając się tym co zrobił -widząc mój spłoszony wzrok dodał -Nie wie wiem co między wami zaszło, ale zwyzywał się do A-Z...

 -Każdemu mówisz co robię? -do pokoju wszedł mężczyzna o czarno-srebrnych włosach w czarnej marynarce, koszuli i spodniach. W ręce trzymał metalową, czarno-czerwoną laskę z głowicą w kształcie czaszki.

-Jak poszło spotkanie? -zapytał Colin, a ja w zdziwieniu patrzyłem jak rysy mężczyzny wygładzają się i koło biurka stoi nie kto inny jak Alex.