poniedziałek, 1 lutego 2016

EPILOG CZ. II


Siedziałem na tronie przeglądając kolejne raporty i listy. Usłyszałem chrząknięcie. Z ociąganiem spojrzałem na osobę przerywającą moją codzienną rutynę. Był to Ashel, mój uczeń, przyjaciel i osoba której powierzyłem panowanie nad strażnikami.
-Co cię sprowadza Ashel? - spytałem odkładając kolejny beznadziejny i nudny raport.
-Zaraz zaczną się obrady, a strażnicy główni nie mają listy uczestników - powiedział.
Całkiem o tym zapomniałem. Podałem mu pergamin z imionami bogów którzy przybędą. Młody mężczyzna podziękował i lekko się kłaniając odszedł.
Tyle razy mu tłumaczyłem, że nie musi tego robić. Nigdy mnie do końca nie słuchał.
Po tym jak Alex zniknął bardziej przyłożyłem się do treningów, nauki, rządzenia. 
Usłyszałem stłumiony śmiech dziecka. Do sali wbiegł czteroletni chłopczyk o ciemnych kręconych włoskach i dużych zielonych oczach. Wskoczył mi na kolana i uśmiechnął się.
 
-Znów smyku uciekłeś mamusi. Mówiłem ci już byś tak nie uciekał jej, będzie się martwić.
-Wujku! Zrób czary mary! - chłopczyk wesoło machał nóżkami.
Pokręciłem głową z uśmiechem i wstałem z chłopczykiem. Gdy mały Alexanderek się urodził myślałem że wybuchnę płaczem. Jego oczy tak bardzo przypominały mi mojego Diabełka.
Poprawiłem sobie Al'a na ręce i drugą utworzyłem granatowy krąg stworzony w błyskawic. Gdy skierowałem dłoń ku górze błyskawice zaczęły wokół nas wirować i jakby tańczyć. Dla wszystkich było to pięknym zjawiskiem, lecz mi przypominało za bardzo Zeusa, wspólną walkę z Alex'em. 
Pioruny zaczęły się mienić na kolory fioletu, aż stały się całkiem czarne i opadły.
-Ja chcę jeszcze!
-Al jestem zajęty. Przepraszam cię, ale wracaj do mamusi, Rose będzie się bardzo martwiła.
Chłopczyk westchnął i pożegnał się. Gdy za chłopcem zamknęły się drzwi zadrżałem. W oczach pojawiły mi się łzy. Nawet po dziesięciu latach nie potrafiłem zapomnieć. Zamknąłem się w sobie. Nie utrzymywałem kontaktu z Uriel'em i Sivest'em. Chris niekiedy mnie odwiedzał, Rose razem z narzeczonym i Al'em mieszkali na Olimpie. Ray, Ash i Michael objęli stanowiska w moim najważniejszym kręgu. Nexus został moją prawą ręką i zastępcą.  Możliwe, że gdyby nie on już dawno popadł bym w paranoje, pociął się lub zabił.  Był jedyną osobą, która widziała moje łzy i smutek.

*

Siedziałem przy dużym stole i słuchałem wszystkiego co mówią inni bogowie. Zacząłem się już w połowie nudzić. Na początku śledziłem wzrokiem zdobienia na stole, potem zacząłem szkicować Rose z Al'em...Gdy nagle do sali wpadł zdyszany strażnik.
Spojrzałem na niego groźnie.

- J-Ja p-przepraszam za przeszkodzenie...

-Mówiłem, że jestem zajęty - odparłem. -Pali się, że tak wpadasz tu?

-Przybył władca podziemi... Prosi o przybycie...

-Hades? Co on chce ode mnie?

- N-Nie Hades... Alexander.

Świat nagle stanął. Oczy rozszerzyły mi się i natychmiast zerwałem się z krzesła. 

-Posiedzenie odwołane, możecie wracać. Przepraszam - szybko powiedziałem w stronę bogów tak samo zdziwionych jak ja i wyszedłem szybkim krokiem za strażnikiem.

Przemierzaliśmy korytarze w śmiertelnej ciszy, jedynie nasze korki wydawały ciche stukanie. Otworzyli przede mną główne wrota do sali. Tyłem do mnie stał mężczyzna. Miał czarne włosy trochę zbyt przydługawe. Od czarnej szaty kontrastowała jego blada skóra. Czułem jego aurę była tak bardzo znajoma, ale inna. Ów mężczyzna się odwrócił. To był ON. To był mój Alex. Mój Diabełek. 
Mocno zielone oczy patrzyły się prosto w moje złote.
Odkąd złożyłem przysięgę królewską, moje oczy zmieniły kolor co chciałem często zmienić.

-Zostawić nas samych - rozkazałem strażnikom, na co oni natychmiast wyszli.  -Alexander Black... Nie powiem, bo było by to kłamstwem, że miło cię widzieć.

-Witaj Luke -powiedział z czułym błyskiem w oczach. -Ja za to cieszę, że cię widzę.

-Co cię sprowadza do MNIE po DZIESIĘCIU LATACH? - spytałem podkreślając słowa coraz bardziej zły.

-Obiecałem, że postaram się wrócić. Myślałem, że... -zamyślił się na chwilę -...chciałbyś się o tym dowiedzieć ode mnie. 

-Masz rację. Tryskam szczęściem, że zjawiłeś się tu powiedzieć mi, że wróciłeś - odpowiedziałem nadal ozięble.

Nie potrafiłem inaczej. Cierpiałem przez niego, każdego dnia, każdą godzinę, minutę, sekundę przez dziesięć lat! Sprawdziłem dokładnie zabezpieczenia umysłu. Nie potrzebowałem teraz nikogo w głowie.
Szatyn otworzył usta by coś powiedzieć, ale po spojrzeniu w moje usta chyba zmienił zdanie.

-Colin będzie moim reprezentantem. W razie czego przybędę tu osobiście -powiedział i przechodząc koło mnie zatrzymał się. Zielone tęczówki pełne życia, radości, ale i smutku spojrzały na mnie -Tęskniłem Aniołku...

Potem jakby nie mógł znieść mojego wzroku odsunął się i ruszył do drzwi. 
Zamknąłem oczy i czekałem aż Alex wyjdzie. Gdy to nastąpiło upadłem na kolana.

-Ja też Diabełku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz